Dyskusja nt. słynnego już tekstu pewnego
krytyka z Krakowa, owej łzy
Franaszka, już
nieco ucichła, a jednak rezonuje nadal, jeszcze parę dni temu
na spotkaniu z Mariuszem Grzebalskim, w słynnym tekście
Franaszka chwalonym, bo sklasyfikowanym jako autor
skłanniający do wzruszeń,
autor piszący językiem przejrzystym,
ów zapytany był czy pochwała Franaszka nie była, mówiąc
żartobliwie, pocałunkiem
śmierci,
czy pocałunkiem Judasza, czy może jednak pocałunkiem papieża;
w kontekście owego, cały czas, widać, gorącego tematu, czytam
tom w którym autor pisze o reczach prostszych
niż szczęśliwe zakończenie,
o rybach które skubią,
skubią, jakby nie robiły nic innego,
o
wczoraj, bo kiedy;
w tomie, który, niczym Franaszek, bierze głos w sprawie
przejrzystości i prostoty. Z tym niczym
Franaszek żartuję,
jakby co, bo Pluszka ujmuje temat w sposób nieporównywalnie
mniej pretensjonalny, zupełnie inaczej, i raczej nie w
temacie przejrzystości
poezji, a
przejrzystości w ogóle. Z tym bierze głos w sprawie też
żartuję, bo, po pierwsze, to tylko moje domysły, a po drugie,
być może żadnej sprawy nie ma. Być może jest tylko to, co jest
i co widać.
Prostsze niż szczęśliwe zakończenie mogą być, na ten przykład, dziecięce zabawy.
Tylko kilka rzeczy jest bardziej niebezpiecznych
od dziecięcych zabaw. To cud lub ślepy traf
że większość z nas żyje.
(„Oddychaj, nie oddychaj”)
Trudno się zgodzić. Albo trudno się nie zgodzić. Z jakiegoś powodu w zasadzie dziecięce zabawy miałyby mieć tylko szczęsliwe zakończenie? Dlaczego owe zabawy są w ogóle zapośredniczone w słowie zabawa? Skoro jeśli dziecięce, to też prostsze, gdzie rozumie się wszystko dosłownie, gdzie zapośredniczenia nie ma? Czy gdy dzieci bawią się w wojnę, to czy nie jest to właśnie prawdziwa wojna? Dlaczego zabawa, jeśli traktowana śmiertelnie poważnie?
„Kiedy mówię nie oddychaj,
nie oznacza to nabierz w płuca powietrza (...)
To znaczy nagle
przestań oddychać”
O ile, oczywiście, nie istnieją kategorie pomiędzy. O ile dziecięca zabawa nie jest czymś pomiędzy śmiertelnym wygłupem a śmiertelną powagą. Pytanie, czy bohater liryczny wierszy Adama Pluszki widzi pomiędzy, widzi odcienie. W wierszu „Umsplatz” co prawda bierze pod uwagę, że
Gdzieś na świecie
żyją orłoryby, rybojeże. Żyją też lygrysy i tyglwy.
Jagliony i zebryny. Lokalne szczepy Indian.
Kocą się owce, cielą kozy, szczenią foki.
Ale są to tylko domysły. Ani nie ma pewności, że tyglwy naprawdę nazywają się tyglwy, i czy w ogóle żyją, a jeśli, to przecież dzieje się to gdzieś na świecie, w rzeczywistości, do której podmiot liryczny nie ma dostępu.
Odcieni więc brak, a tom pełen jest dzieci i śmierci (o słowach mówię, nie tylko o motywach, o samych słowach „dziecko” i „śmierć” niezapośredniczonych). Jakby, cokolwiek się nie działo, tak czy siak najważniejszy był początek i koniec. Nie oznacza to jednak tanich wzruszeń, zawieszenia pomiędzy ckliwą idyllą a patosem w opisie doświadczenia śmierci. Zamiast lamentu, lekko zblazowany, lekko ironiczny ton narracji. Bo skoro prostota, to z jednej strony brak półcieni, a z drugiej też przecież brak upiększeń. Chociaż trudno peela nazwać obiektywnym, metodycznym. Czasem hiperbolizuje, choć nie dramatyzuje, raczej wchodzi w styl groteskowo-kreskówkowy.
Zwierzęta, jak dzieci, biorą, czasem proszą, na jedno
wychodzi. Dzieci, jak zwierzęta, biją się, gryzą się i liżą
po stopach. Ten tam, zanim dorośnie, sześć razy umrze,
a tamtych dwoje będzie zdrapywało sobie z rąk strupki.
I jeszcze poproszą o serce, żeby im ładnie zapakować.
Kreskówkowo, groteskowo, bo groteska zdaje się wyjątkowo wdzięcznym zabiegiem – owo absurdalne serce, jak z horroru klasy Ce, jest uwypuklone, a jednocześnie odebrana jest mu nieco powaga. A jednocześnie, ów fragment z wiersza „Ometkować cały sklep” zwraca uwagę na autoironiczność projektu poetyckiego Adama Pluszki.
Ten tam, zanim dorośnie, sześć razy umrze,
a tamtych dwoje będzie zdrapywało sobie z rąk strupki.
A więc może widząc śmierć tak naprawdę widzę coś, co dla kogoś innego jest jedynie strupem na kolanie, powierzchowną raną podczas gry w piłkę na podwórku, może, tak w zasadzie, przesadzam, histeryzuję. Umieram sześć razy, a przecież widzę tylko czubek własnego nosa.
A jednak, nie-dorosła, przesadzona opowieść (dużego) dzieciaka, który umiera za każdym razem gdy zedrze sobie skórę na kolanie jest przez Pluszkę uwzględniona. Bo, mimo wspomnianej przeze mnie ironii, jest w tej narracji również czułość. Nie ma tu protekcjonalności, superniani, skoro zwierzę jest dzieckiem, dziecko jest zwierzęciem, to raczej, mówiąc pół-żartem, Krystyna Czubówna niż Dorota Zawadzka. Jest Zestaw do besztań, ale sam Pluszka z niego nie korzysta.
Swoją drogą, kojarzy się nieco z tymi dziecięcymi, choć ŚMIERTELNIE poważnymi zabawami wplątanymi w kategorię zwierzęcości. wers Tomasza Pietrzaka Bo jak poczuć śmierć ktorą czyta Czubówna? W pewnym sensie nie ma na pierwszy rzut oka dojmującego „czucia” także przy lekturze wierszy Pluszki, ale nie jest to oznaką braku mocy, wyrazistości. Jest raczej wspomniany przeze mnie brak czułostkowości, tanich wzruszeń. Zestaw do besztań nie jest de facto "zestawem", nie jest zupą instant do zalania wrzątkiem ani pakietem minut do wykorzystania,. Jest książką świadomą, być może, własnych ograniczeń, a jednocześnie niezłą, pełnowartościową, wyrazistą propozycją poetycką.
Recenzja pierwotnie ukazała się w kwartalniku Szafa nr 50
Więcej o nominowanych w najnowszej edycji nagrody Silesius
Prostsze niż szczęśliwe zakończenie mogą być, na ten przykład, dziecięce zabawy.
Tylko kilka rzeczy jest bardziej niebezpiecznych
od dziecięcych zabaw. To cud lub ślepy traf
że większość z nas żyje.
(„Oddychaj, nie oddychaj”)
Trudno się zgodzić. Albo trudno się nie zgodzić. Z jakiegoś powodu w zasadzie dziecięce zabawy miałyby mieć tylko szczęsliwe zakończenie? Dlaczego owe zabawy są w ogóle zapośredniczone w słowie zabawa? Skoro jeśli dziecięce, to też prostsze, gdzie rozumie się wszystko dosłownie, gdzie zapośredniczenia nie ma? Czy gdy dzieci bawią się w wojnę, to czy nie jest to właśnie prawdziwa wojna? Dlaczego zabawa, jeśli traktowana śmiertelnie poważnie?
„Kiedy mówię nie oddychaj,
nie oznacza to nabierz w płuca powietrza (...)
To znaczy nagle
przestań oddychać”
O ile, oczywiście, nie istnieją kategorie pomiędzy. O ile dziecięca zabawa nie jest czymś pomiędzy śmiertelnym wygłupem a śmiertelną powagą. Pytanie, czy bohater liryczny wierszy Adama Pluszki widzi pomiędzy, widzi odcienie. W wierszu „Umsplatz” co prawda bierze pod uwagę, że
Gdzieś na świecie
żyją orłoryby, rybojeże. Żyją też lygrysy i tyglwy.
Jagliony i zebryny. Lokalne szczepy Indian.
Kocą się owce, cielą kozy, szczenią foki.
Ale są to tylko domysły. Ani nie ma pewności, że tyglwy naprawdę nazywają się tyglwy, i czy w ogóle żyją, a jeśli, to przecież dzieje się to gdzieś na świecie, w rzeczywistości, do której podmiot liryczny nie ma dostępu.
Odcieni więc brak, a tom pełen jest dzieci i śmierci (o słowach mówię, nie tylko o motywach, o samych słowach „dziecko” i „śmierć” niezapośredniczonych). Jakby, cokolwiek się nie działo, tak czy siak najważniejszy był początek i koniec. Nie oznacza to jednak tanich wzruszeń, zawieszenia pomiędzy ckliwą idyllą a patosem w opisie doświadczenia śmierci. Zamiast lamentu, lekko zblazowany, lekko ironiczny ton narracji. Bo skoro prostota, to z jednej strony brak półcieni, a z drugiej też przecież brak upiększeń. Chociaż trudno peela nazwać obiektywnym, metodycznym. Czasem hiperbolizuje, choć nie dramatyzuje, raczej wchodzi w styl groteskowo-kreskówkowy.
Zwierzęta, jak dzieci, biorą, czasem proszą, na jedno
wychodzi. Dzieci, jak zwierzęta, biją się, gryzą się i liżą
po stopach. Ten tam, zanim dorośnie, sześć razy umrze,
a tamtych dwoje będzie zdrapywało sobie z rąk strupki.
I jeszcze poproszą o serce, żeby im ładnie zapakować.
Kreskówkowo, groteskowo, bo groteska zdaje się wyjątkowo wdzięcznym zabiegiem – owo absurdalne serce, jak z horroru klasy Ce, jest uwypuklone, a jednocześnie odebrana jest mu nieco powaga. A jednocześnie, ów fragment z wiersza „Ometkować cały sklep” zwraca uwagę na autoironiczność projektu poetyckiego Adama Pluszki.
Ten tam, zanim dorośnie, sześć razy umrze,
a tamtych dwoje będzie zdrapywało sobie z rąk strupki.
A więc może widząc śmierć tak naprawdę widzę coś, co dla kogoś innego jest jedynie strupem na kolanie, powierzchowną raną podczas gry w piłkę na podwórku, może, tak w zasadzie, przesadzam, histeryzuję. Umieram sześć razy, a przecież widzę tylko czubek własnego nosa.
A jednak, nie-dorosła, przesadzona opowieść (dużego) dzieciaka, który umiera za każdym razem gdy zedrze sobie skórę na kolanie jest przez Pluszkę uwzględniona. Bo, mimo wspomnianej przeze mnie ironii, jest w tej narracji również czułość. Nie ma tu protekcjonalności, superniani, skoro zwierzę jest dzieckiem, dziecko jest zwierzęciem, to raczej, mówiąc pół-żartem, Krystyna Czubówna niż Dorota Zawadzka. Jest Zestaw do besztań, ale sam Pluszka z niego nie korzysta.
Swoją drogą, kojarzy się nieco z tymi dziecięcymi, choć ŚMIERTELNIE poważnymi zabawami wplątanymi w kategorię zwierzęcości. wers Tomasza Pietrzaka Bo jak poczuć śmierć ktorą czyta Czubówna? W pewnym sensie nie ma na pierwszy rzut oka dojmującego „czucia” także przy lekturze wierszy Pluszki, ale nie jest to oznaką braku mocy, wyrazistości. Jest raczej wspomniany przeze mnie brak czułostkowości, tanich wzruszeń. Zestaw do besztań nie jest de facto "zestawem", nie jest zupą instant do zalania wrzątkiem ani pakietem minut do wykorzystania,. Jest książką świadomą, być może, własnych ograniczeń, a jednocześnie niezłą, pełnowartościową, wyrazistą propozycją poetycką.
Recenzja pierwotnie ukazała się w kwartalniku Szafa nr 50
Więcej o nominowanych w najnowszej edycji nagrody Silesius
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz