poniedziałek, 3 października 2011

Siebie wystawiam za cel. Justyna Krawiec, "Chłód"

Pisanie o debiucie Justyny Krawiec stawia mnie w sytuacji dość specyficznej. Z jednej strony książka jest mi tak bliska, że większość z tych tekstów znałem doskonale jeszcze przed jej wydaniem, z drugiej strony trudno mi będzie powściągnąć kompletny brak obiektywizmu. Z trzeciej strony – o dobrych książkach po prostu należy pisać, jakkolwiek by moja ocena nie była subiektywna. No to jedziemy.

Jeśli bym miał zachować pozory obiektywizmu, to być może wspomniałbym o okładce, której de facto nie ma (nawiązanie do Beatlesów to chyba byłaby gruba nadinterpretacja). Tyle że tutaj nie oceniamy okładki, tylko zawartość. Do zawartości natomiast zaliczyć należałoby tytuł, który z początku mi się nie spodobał. Nie lubię takich ogólnych tytułów, wolę takie, które dają nieoczywiste, ale konkretne zaczepienie w rzeczywistości. Problem w tym, że sam miałbym trudności z zatytułowaniem tego tomu. Czytając te teksty, mam wrażenie obcowania z czymś jednocześnie nieoczywistym, a z drugiej strony tak intymnym i prywatnym że jakiekolwiek podsumowanie któregoś z nich jedną frazą, czy broń boże jednym słowem, byłoby nie tylko niemożliwe, ale wręcz pewnym nietaktem. Zresztą, sama autorka przyznaje się do tego, że z tytułowaniem ma problem. Chodzą pogłoski, że niektóre wiersze dostały tytuł tylko dlatego, żeby nie nazywać wszystkich „wierszami bez tytułu”. Co prawda, Justyna Krawiec mogła też pomyśleć o jakichś modyfikacjach, np. „Bez kolejnego tytułu”, albo, stosując elipsy, „Bez kolejnego”, albo po prostu „Bez”, ale na taki manewr się nie zdecydowała. Nie zdecydowała się również na nazwanie – wzorem Miłosza Biedrzyckiego – tomiku trzema gwiazdkami. I dobrze. Justyna Krawiec to na szczęście nie Miłosz Biedrzycki.

To w ogóle tomik bardzo osobny, prywatny, wsobny, mało zaludniony (o ile w wierszach, gdzie głównie występują psy i koty, w ogóle o zaludnieniu może być mowa), choć z pewnością – jak już pisała Magda Gałkowska – ma swojego określonego adresata. W pewnym momencie można odnieść złudne wrażenie, że ten adresat w jakiś sposób dopełnia – lub ma dopełnić podmiot liryczny. Ale nic nie jest pewne. Świat Chłodu jest światem chaotycznym, światem płatków śniegu podczas śnieżycy, światem skoków temperatur, albo brakiem równowagi między lodowatym zimnem na zewnątrz a 40 stopni wewnątrz. Czy jest to, jak chcą niektórzy, bezradność? Czy jest to, jak chce prowadzący jednego z wieczorków Justyny, smutek i czekanie? Pamiętajmy o jednym: każdy układ chaotyczny, w którym czujemy się bezsilni, jest w istocie doskonale, od początku do końca zaprogramowany, jedno logicznie wynika z drugiego. Jest w tym wszystkim nieprzewidywalność, ale niekoniecznie jest brak logiki. Są zmiany prędkości, ale wciąż na jednej trajektorii. Jest w tym szaleństwo, ale nie ma bezmyślności. Piszę o tym wszystkim dlatego, że zdaniem, które najbardziej mi utkwiło po kolejnym przeczytaniu tomiku, tym razem w wersji papierowej, jest zdanie ostatnie:

na nagiej dłoni przynoszę ciało
siebie wystawiam za cel.

To zdanie, i pewnie niektóre inne, jeszcze bardziej „miesza” nam w tym chaosie. Bo oto ten podmiot liryczny, który wydawał się bezradny, sam siebie, z pełną świadomością kładzie się na „polu bitwy”. W wierszu „już ostatni”, który, co znamienne dla tego co powiem, jest wierszem środkowym, czyli jakby w zasadzie początkiem nowej historii, z podmiotu lirycznego zrobiono pole bitwy. Była bierność. A tutaj? Pod koniec podmiot liryczny zdaje się już być kimś innym, odkrywa się, ale przede wszystkim wychodzi z wewnętrznego chaosu do świata. Owszem, znowu mamy potwierdzenie prywatności, nastawienie na "siebie", ale także siłę i pewność.

Pewność czego? Jeśli nie można mieć nic innego, pozostaje pewność, tego, co się mówi. Justyna Krawiec za cel wystawia siebie, czyli swój własny głos – adresatowi, czytelnikowi, bohaterowi lirycznemu. Głos ten nie jest poparty niezliczoną ilością intertekstualnych nawiązań ani efektów specjalnych. Wygrywa intymnością, naturalnością, osobnością. Chyba jedynym nawiązaniem intertekstualnym są tu wiersze Dąbrowskiego.

To jeszcze na koniec związana z tym anegdotka.
- Którego Dąbrowskiego? – pyta się Pan Henryk Zasławski na spotkaniu w Łodzi, po usłyszeniu tekstu z Dąbrowskim w tle (kto zna Pana Henryka, tego nie powinno dziwić to pytanie).
- Mazurka Dąbrowskiego. To wiersz patriotyczny – żartuje prowadzący.
Wiersz patriotyczny? Zaangażowanie w cokolwiek innego, niż w swój prywatny świat? Już bardziej prawdopodobne jest to, że któryś z psów i kotów z tych wierszy jakimś cudem znalazł się 10. 04 na lotnisku w Warszawie i podgryzł kable Tupolewa przed startem. Oczywiście, jak to w układach chaotycznych bywa, zupełnie nie zdając sobie sprawy z konsekwencji.


Justyna Krawiec "Chłód" Biblioteka Arterii 2011 (dostępne w Empikach z pisemkiem "Arterie"

2 komentarze: