wtorek, 22 lipca 2014

Antologia Castle Party 2014 (Bolków, 17-20.07)

Najbardziej klimatyczny moment festiwalu - LAM, "Sacrifice". jest sobota, po zmroku, lekko zblazowany i lekko marudny Sean  kończy ze swoim London After Midnight bardzo dobry koncert. Myślisz, że będzie to po prostu "bardzo dobry koncert", dostajesz bardzo dobry koncert z pięknym zakończeniem.

https://www.youtube.com/watch?v=awCo346bgoY&index=9&list=PLm81QJO2NyucIIpRmiOZm231zY0bvRm_Y

W owym zestawieniu brałem pod uwagę również:

https://www.youtube.com/watch?v=4aPnhDnJud8&list=PLm81QJO2NyucIIpRmiOZm231zY0bvRm_Y&index=2

Pewnie należało też wziąć pod uwagę coś z występu Deine Lakaien, ale występ Deine Lakaien był magiczny w całości.


Najlepszy koncert w świetle słonecznym - Theodor Bastard. Tym razem mówiąc o "świetle słonecznym" mam na myśli totalną garówę, żar lejący się z nieba, pot ściekający po twarzy muzyków. Grający o 16 w piątek zespół z Petersburga, choć znacznie bardziej predestynowany do zadymionych, ciemnych, kameralnych klubów, poradził sobie znakomicie, a dostał też szansę od losu, to znaczy dodatkowe pół godziny, gdyż z powodów technicznych nie dojechał (niezły zresztą, szkoda) Ulterior. Zagrali więc ponad godzinę, jak zwykle ultraprofesjonalnie, z perfekcyjnym zgraniem swoich ok. 579 instrumentów, z magią i ogromną radością z gry, ze świetnym przyjęciem i wysoką, jak na tę porę, frekwencją. Ci co jeszcze nie znają - marsz na jutuba i spotyfaja!

Kandydatur alternatywnych brak, choć dało radę SGU, This Cold, doskonale rozbujało The 69 Eyes (mimo kwestii rockandrollowo-alkoholowych, o których niżej).

Najlepszy koncert w ogóle - Deine Lakaien. Mój pierwszy koncert owego zespołu, moje pierwsze i, mam nadzieję, nie ostatnie oczy wywalone na wierzch na widok tego, co Ernst Horn robi ze swoim pokaźnym instrumentarium klawiszowo-elektronicznym. Plus - Deine tym razem w wersji elektroniczno-rockowej, a więc nowe, zaskakujące aranżacje niby-smętnych kawałków. W zasadzie to wrażenia ogólne podobne do tych, co przy Theodor Bastard. Tylko że do kwadratu.

Potem długo, długo nic, a potem: świetny koncert Moonspella.

Najlepszy "otwieracz" - Lily of the valley.  Przy okazji, był to "otwieracz" całego festiwalu, przyzwoicie brzmiący, dobrze zaśpiewany... no w zasadzie co? Electro gotyk? Electro gothic darkwave? Nieistotne. W zasadzie powinienem napisać "lepiej brzmiący i jeszcze lepiej zaśpiewany". Przetarli szlaki innym kapelom na festiwalu, przecierają szlaki sobie, rozwijają się, za chwilę wydają nową płytę. Poleca się dać im szansę.

Brałem pod uwagę jeszcze oldskulowe, energetyczne, klimatyczne This Cold. 

Koncert w kategorii "na bezrybiu..." - Patenbrigade Wolff. Idzie tu o mizerię całej niedzielnej propozycji muzycznej, na tle której niezbyt w sumie interesujący muzycznie Niemcy rozkręcili przesympatyczne show z przebierankami w poetyce EnErDowskiego robola z piwem w ręku. Trochę śmieszne, trochę creepy, trochę kwadratowego, germańskiego "umpa umpa", wystarczyło aby się dobrze bawić.

Największy folklor festiwalu - występ zespołu Kapitan Nemo. Artysta zarzekał się, że zagra "ostrego electro rocka", niektórzy mówili że i tak będzie "Sylwester z dwójką". Wyszło coś pomiędzy. Zespół w porównaniu do dziewiczych, przaśnych, naiwnych lat 80-tych unowocześnił brzmienie, starał się też grać mocno, energetycznie, choć dla większości publiczności festiwalowej był i tak kolesiem z innej muzycznej planety, a już na pewno dla totalnie skonfudowanych obcokrajowców, którzy przyjechali na festiwal bez bagażu wspomnień o "piosenkach z dzieciństwa" tudzież "piosenkach które puszczali im rodzice". Nie można odmówić muzykom profesjonalizmu i umiejętności, natomiast o cudownych, dziewiczych i naiwnych latach 80-tych, o owej pierwszej miłości (rodziców) za ostatni grosz przypominaly cudowne, dziewicze i naiwne teksty Andrzeja Mogielnickiego, bądź teksty głęboko osadzone w jego poetyce. "Szanuj te białe pióra/ to jest orzeł, nie kura". "Ale nie zawsze tak było/dziś tylko seks lecz nie miłość". I chciało się to jednak skandować, chciało się podjąć poetykę owej urokliwej, dziewiczej grafomanii, trąciło to myszką i było, bezsprzecznie, sympatyczne. Z powodu folkloru i niedopasowania hejta nie zauważyłem, jeno radosne fikanie na "Lorelei" i wspólne śpiewy.

Zastanawiałem się czy pod ową kategorię nie podciągnąć tzw. "gotyckiego dziadka" z rynku w Bolkowie, jednak uznałem (jak niżej) że zasługuje on na znacznie większe honory.

Najbardziej żenujący występ muzyczny festiwalu - And One. Ci, co znają moje podejście do tego zespołu, nie będą zaskoczeni, ale jednak: pomijam już autorskie kompozycje, bo były też: totalnie zmasakrowany kawałek The Cure ("The Walk"), sprowadzony do poetyki popłuczyn po początkach Depeche Mode (gdyby fani The Cure mieli jakieś koneksje mafijne, członkowie zespołu zostali by rozczłonkowani) oraz niby-liryczne "Enjoy the silence", w sensie że niby w stylu coveru Tori Amos,   niestety, umiejętności wokalne Steve'a na odwrotnym biegunie do umiejętności słynnej wokalistki. No i na koniec (to nie żart) "Pszczółka Maja" po niemiecku. I refleksja, że mógłby zamiast Steve'a wystąpić Zbyszek Wodecki, przynajmniej byłby tam ktoś, kto z grubsza umie śpiewać.

Kandydatur alternatywnych brak. 

Najbardziej żenujący występ pozamuzyczny - Adam Grzanka. Nie będę tu się rozpisywał na temat umiejętności i błyskotliwości sobotnio-niedzielnego konferansjera festiwalu, ponoć dobrze znanego na scenie kabaretowej (a raczej "kabaretowej"), dowcipasy w rodzaju "Francuzi mają żabie udka, ale my mamy Castle Party", oraz "Lubię Finów bo skopali dupę Rosjanom, hehe", oraz generalne silenie się na bycie błyskotliwym i zajebistym mówiły same za siebie. Spuszczamy zasłonę milczenia i modlimy się o resztki rozsądku orgów, by nie zapraszali tego Pana po raz kolejny w przyszlym roku.

W owej kategorii rozważałem również Jyrkiego z The 69 Eyes, no wszystko rozumiem, fajnie, rock and roll, zagraliście fajny koncert, ale 3-minutowe pijackie pierd... o tym że mają kaca, on jest nawalony (rzeczywiście był) i chciałby bzyknąć te wszystkie laski pod sceną to już ponad moje siły. Oddać jednak należy, że mimo silnych wiatrów i logorei wprost proporcjonalnie zwiększającej się do ilości wypitego whisky (opróżnianego na scenie), występ "oczek" okazal się bardzo przyjemny i energetyczny.

Nagroda za całokształt twórczości - dla długoletniej, osobnej sceny neofolkowej na rynku, znanej również jako "gotycki dziadek" z harmoszką. Zawsze za darmo, zawsze z radością i z tłumami pod sceną! Szczegóły tu: https://www.facebook.com/gothfatherbolkow

Powybierał, pospisywał, powyzłośliwiał się:

Jakub Sajkowski


1 komentarz:

  1. Moje małe uwagi :D
    Kapitan Nemo - to taki wpisujący się w wieloletni trend - czyli koncert wykonawcy z naszego kraju nie mający wiele wspólnego z gotykiem. W latach ubiegłych grali już m.in. Janerka, Renata Przemyk, Mass-Kotki, 1984 itd.

    And One zagrał znacznie lepszy koncert, niż poprzedni występ na Castle Party ;) oczywiście do DL, czy Moonspella brakowało bardzo dużo, ale na pewno był to znacznie lepszy koncert dla mnie niż zeszłoroczny VNV Nation.
    A DL zagrało dobrze, ale nie przebiło koncertu z 2008 roku.

    OdpowiedzUsuń