Teresa
Radziewicz: Nie wiem, czy pamiętasz, Jakubie, ale kiedy zastanawialiśmy się nad
kolejną poetycką książką do oplotkowania w sZAFie i wspomniałam o tomiku
Krystyny Dąbrowskiej, który znalazł się wśród nominacji do Nagrody im. Wisławy
Szymborskiej, a której twórczości za bardzo nie znałam (ot, tyle, co trochę
wierszy w sieci), i zaczęłam mieć ochotę na sprawdzenie, co to za poezja, to
powiedziałeś, że na pewno bardzo mi się spodoba. Książka dotarła, została
sumiennie przeze mnie przeczytana i… odczuwam rozczarowanie. Nie wiem, czy to
wynika z nastawienia, że wiersze miały mnie zachwycić, czy z tej przyczyny, że
część tekstów w „Białych krzesłach”, łącznie z tytułowym wierszem, to
wspomnienia z wyprawy na Bliski Wschód, a ja niedawno wróciłam z Izraela i Palestyny,
te miejsca mam wciąż w głowie i taka próba opisu w jakiś sposób mi nie pasuje.
Musimy trochę podyskutować o tej książce, może odkryję, skąd bierze się mój
opór.
Jakub
Sajkowski: Nawiązując do nominacji, mówiąc pół-żartem, była ona jakby naturalna,
skoro nad wierszami Krystyny Dąbrowskiej w sposób jednak odczuwalny unosi się
duch Pani Wisławy – nie jest to przytyk żaden, po prostu pewna łagodna
filozoficzność, konceptualność, klasycyzm, klarowność (w tym wypadku czasem aż
przesadna) czy też spokojna narracja nasunęły mi pewne skojarzenia. Ten rejon
chyba jest jednak dość trudny, to znaczy dość trudne jest utrzymanie balansu
pomiędzy filozoficznością a mentorstwem czy też klarownością a banałem. Czasem
się to poetce udaje. Nie powiem, wiele znalazłem w tym tomie miejsc udanych i
urokliwych, a jednak całość jawi mi się jako dość nierówna. Wiersze
„Strzyżenie” czy „Miasto umarłych” bazują na naprawdę mądrych pomysłach,
prostych a skutecznych. Szkoda jednak że obok „Miasta umarłych” jest tak
nieciekawe ujęcie tematu śmierci jak w wierszu „Orszak”: Może, biegnąc wraz z innymi każdy z nich biegnie/ do własnej mety. Czy
wspominałem już o przesadnej klarowności, która może przerodzić się w banał? To
chyba właśnie ten przypadek. Tak jak w wierszu kończącym tomik (bez tytułu): Jesteśmy słownikiem (…) Zamiast haseł w
alfabetycznym porządku/ alfabet na wolności, szeptane o, głośne a/ i
pomieszanie końcówek męskich i żeńskich. Szok i niedowierzanie! Jak na to
wpadłaś, poetko? Ja wiem, dla mnie jako filologa kwestia „nieprzewidywalności
języka” jest jakby oczywista, może ktoś inny by się bardziej zainteresował.
Pomijając, że poetka przecież nie musi nikomu nic udowadniać i wrzucać co
chwila fenomenalnie odkrywczych fraz. No, ale jednak patrzę z pozycji własnego
subiektywnego zaciekawienia. No i są też momenty zupełnie chyba nie do
przyjęcia. Na przykład tanio-sentymentalny „Dystans”: A ja próbuję sprawdzić, co wyrosło/ na trasie dawno minionej miłości. Jak
również, zaskakujący wśród wierszy jednak najczęściej bezpretensjonalnych i
wyważonych początek wiersza bez tytułu: Ciepło
i chłód, wiara i zwątpienie/ kłócą się we mnie jak Księżyc i Słońce o ziemię. Dosyć
bolesny kontrast z resztą tekstu, która jest mimo wszystko ładna. No i trzeba
przyznać, że w kwestii sprawności i lekkości do Woźniaka i Dehnela tej frazie
daleko.
TR:
A już myślałam, że to tylko ja dostrzegam tę nierówność. Mnie drażni, że w
większości wierszy poetka spogląda z dystansem, komentuje i wyrokuje, że zdania
są okrągłe i brzmią momentami jak fragmenty opowieści-sprawozdań, są takie
nadmuchane, np. w „Dziewczynie w muzułmańskiej chustce”: Jasna karnacja, lekko zadarty nos/ zdradzały, że nie jest Arabką;/ po
angielsku mówiła tak naturalnie,/ że nikt nie wątpił – to jej rodzinny język.
Po cóż tyle słów? Takie opowiadanie i opowiadanie. Czytam Krystynę Dąbrowską i
mam tylko anegdotę, historyjkę. Czytam Macieja Woźniaka i mam kolejne warstwy,
mam pulsowanie, migotanie tekstu. W czasie lektury „Białych krzeseł” wciąż
przychodziła mi myśl, że płasko, za płasko. Miałam nadzieję, że Ty, Jakubie,
będziesz obrońcą, a zamieniamy się w prokuratorów – oczywiście nie o to mi
chodzi. Popatrzmy formalnie na całość (tu, gdybyśmy rozmawiali „na żywo”,
nastąpiłaby dłuuuuga przerwa, bo kolejny raz wertuję tomik): wiersz otwierający
tomik – cały jest apostrofą „do niego”; kim jest ów on? Mężczyzna? Stwórca? Absolut?
Bóg? Po tym pierwszym tekście bez tytułu następują wiersze-opowieści, historie
odwiedzanych miejsc, spostrzeżenia, rozważania na ten i ów temat związany to z
ludźmi, to z miejscami. I rzeczywiście „Miasto umarłych” wybija się spośród
pozostałych, aż mam ochotę przytoczyć cały wiersz:
Na
sznurach rozciągniętych między nagrobkami
kobieta
wiesza świeżo upraną bieliznę.
Podnosi
ręce jak w niemym lamencie,
żeby
przypiąć klamerką majtki czy koszulę.
Halki,
prześcieradła tańczą wśród kamieni,
Wokół
mauzolea, w których żyją ludzie:
sublokatorzy
umarłych i stróże ich spokoju.
Wszędzie
tupot dzieci,
grają
w piłkę, groby to ich bramki.
Matka
woła je na obiad, a jej głos
miesza
się z trwającą w kaplicy modlitwą.
Słońce.
Kurz pustyni. Bielizna schnie szybko,
wiejąc
resztką wilgoci na cmentarną ziemię.
Przed
drzwiami mauzoleów sąsiedzi przy herbacie,
spędzają
popołudnia w skąpym cieniu grobów,
przywiązani
do nich tak jak sznury z praniem.
[Miasto
umarłych]
Podobnie
mam przy kolejnym wierszu – historii zatytułowanym „Orszak”, gdzie czytamy
jakiś niezwykły opis biegu żałobników z trumną na cmentarz, zakończony
stwierdzeniem: By zapewnić mu spokój,/
wpadają na cmentarz jak tabun koni. Swoją drogę, trochę się „czepiając”,
sporo w wierszach tych „jaków”, co mnie drażni formalnie. Pamiętam, jak w
którymś numerze Arterii był artykuł o problemach z jakami (oczywiście
kojarzonymi ze zwierzętami), wymieniane były różne słynne jaki w wierszach i
tutaj też chętnie bym podała te „imiona jaków”: jak Tabun Koni, jak Sznury z
Praniem, jak Łodzie, jak Dzióbek Czajnika, jak Król i jak Struna, jak Półdzika
Kotka… Chyba zaraz jak skończę (jak Skończę), sprawdzę imiona moich jaków… No
ale wracając do tematu – mamy wiersze o ludziach i miejscach z podróży,
napisane jakby obserwował je ktoś z zewnątrz, ale później zaczynają się
pojawiać jacyś „my”, potem następuje powrót do pierwszoosobowego podmiotu
lirycznego i kilka tekstów wspomnieniowych, a potem szereg wierszy
jerozolimskich, począwszy od „Białych krzeseł” i kilka ostatnich znów
„parzystych”, miłosnych liryków. Co do tego układu mam zastrzeżenia, gdzieś mi
się coś rwie. Jakubie, broń „Białych krzeseł”!
JS:
Różnorodność spojrzeń, zmiana perspektywy – nie pierwszy to i nie ostatni raz i
specjalnie mnie to nie drażni. Odniesienia historyczno-kulturowe, wiersze o
dzieciństwie, śmierci – mimo wszystko tu też da się znaleźć jakiś klucz, jeśli,
na ten przykład, za klucz przyjmiemy kruchość wspomnień czy pamięci. Pamięć
przedmiotów, np. stołu, Williama Carlosa Williamsa, poza tym związane z tym
przemijanie, śmierć – dla mnie akurat nie ma specjalnego problemu ze spójnością
i klarownością tzw. pomysłu na książkę. Poza tym, Krystyna Dąbrowska posiada
też własny pomysł na siebie jako na poetkę, w tym wszystkim co wymieniłem
wyżej, tzn. na przykład w tonie, tempie narracji czy klasycyzowaniu jest
konsekwentna. Inna sprawa, że wymienione wyżej cechy starczają na książkę
przyzwoitą, poprawną, niekoniecznie interesującą. A „pomysł na siebie” jest
komplementem w przypadku debiutanta, niekoniecznie poetki co debiutowała parę
lat temu, choć tu pewnie każdy ma inną perspektywę. Co do klarowności jeszcze –
właśnie – Dąbrowska za bardzo zagaduje swoje wiersze, nie daje wystarczająco
dużo przestrzeni. Przez to wspomniana przeze mnie konceptualność tych tekstów
wydaje się czasem nachalna. Weźmy, na ten przykład, wiersz pt. „Stół”. Zaczyna
się: Z pozoru poczciwy mebel. A po
cóż to „z pozoru”? Chyba po to jest generalnie poezja, między innymi, żeby
obalać pozory. Czytam „z pozoru coś tam”, słyszę „drogie dzieci, tematem
dzisiejszego wiersza jest stół”. To są często koncepty z potencjałem, ale
poprowadzone szkolnie, od-do; w sumie czasem lubię „za rączkę”, lubię
klarownie, lubię klasycznie, ale bez przesady, jeszcze bardziej lubię
przestrzeń. I, gwoli uczciwości, znajduję potencjał na taką przestrzeń, w
takich frazach jak: ciało się zrosło/
pamięć nie (i cały wiersz „Po wypadku”). Po przeczytaniu Białych krzeseł mam wrażenie mimo
wszystko, że Krystyna Dąbrowska jest poetką całkiem utalentowaną. Ale momentami
zbyt grzeczną.
TR:
Miałam nadzieję, że się tu powykłócamy trochę bardziej, a tymczasem pozostaje
mi przytakiwać. Tak, Krystyna Dąbrowska posiada talent. Tak, bardzo często
zagaduje wiersz prawie że na śmierć. Tak, jest zbyt grzeczna, a zdania w
wierszach są okrąglutkie i gładkie, brakuje w nich zadry, zgrzytu. Rozumiem
klasycyzującą konwencję, rozumiem dążenie do elegancji, ale co z tego, kiedy w
tym wszystkim gubi się poezja. Jestem teraz ciekawa – po pierwsze –
debiutanckiej książki naszej autorki i po drugie – kolejnej, trzeciej. Mam
nadzieję, że autorka „Białych krzeseł” zmężnieje nieco, „skonkretyzuje się”,
przestanie obracać w ustach (pod piórem? pod klawiszami?) okrągłe zdania.
JS:
W sumie ta klasycyzująca konwencja (nie „okrągłe zdania”, broń boże) skłoniły
mnie do stwierdzenia, że ci się ta książka może spodobać. Jak widać, muszę
zweryfikować swoje zdanie – a przede wszystkim poczekać ze strony Dąbrowskiej
na klasycyzm w bardziej przekonującym wydaniu.
Krystyna
Dąbrowska, Białe krzesła, WBPiCAK,
Poznań 2012
dyskusja pierwotnie ukazała się w 47 nr kwartalnika "Szafa"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz