niedziela, 22 września 2013

"Z pozoru poczciwy mebel" - Krystyna Dąbrowska, "Białe krzesła"

Teresa Radziewicz: Nie wiem, czy pamiętasz, Jakubie, ale kiedy zastanawialiśmy się nad kolejną poetycką książką do oplotkowania w sZAFie i wspomniałam o tomiku Krystyny Dąbrowskiej, który znalazł się wśród nominacji do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej, a której twórczości za bardzo nie znałam (ot, tyle, co trochę wierszy w sieci), i zaczęłam mieć ochotę na sprawdzenie, co to za poezja, to powiedziałeś, że na pewno bardzo mi się spodoba. Książka dotarła, została sumiennie przeze mnie przeczytana i… odczuwam rozczarowanie. Nie wiem, czy to wynika z nastawienia, że wiersze miały mnie zachwycić, czy z tej przyczyny, że część tekstów w „Białych krzesłach”, łącznie z tytułowym wierszem, to wspomnienia z wyprawy na Bliski Wschód, a ja niedawno wróciłam z Izraela i Palestyny, te miejsca mam wciąż w głowie i taka próba opisu w jakiś sposób mi nie pasuje. Musimy trochę podyskutować o tej książce, może odkryję, skąd bierze się mój opór.

Jakub Sajkowski: Nawiązując do nominacji, mówiąc pół-żartem, była ona jakby naturalna, skoro nad wierszami Krystyny Dąbrowskiej w sposób jednak odczuwalny unosi się duch Pani Wisławy – nie jest to przytyk żaden, po prostu pewna łagodna filozoficzność, konceptualność, klasycyzm, klarowność (w tym wypadku czasem aż przesadna) czy też spokojna narracja nasunęły mi pewne skojarzenia. Ten rejon chyba jest jednak dość trudny, to znaczy dość trudne jest utrzymanie balansu pomiędzy filozoficznością a mentorstwem czy też klarownością a banałem. Czasem się to poetce udaje. Nie powiem, wiele znalazłem w tym tomie miejsc udanych i urokliwych, a jednak całość jawi mi się jako dość nierówna. Wiersze „Strzyżenie” czy „Miasto umarłych” bazują na naprawdę mądrych pomysłach, prostych a skutecznych. Szkoda jednak że obok „Miasta umarłych” jest tak nieciekawe ujęcie tematu śmierci jak w wierszu „Orszak”: Może, biegnąc wraz z innymi każdy z nich biegnie/ do własnej mety. Czy wspominałem już o przesadnej klarowności, która może przerodzić się w banał? To chyba właśnie ten przypadek. Tak jak w wierszu kończącym tomik (bez tytułu): Jesteśmy słownikiem (…) Zamiast haseł w alfabetycznym porządku/ alfabet na wolności, szeptane o, głośne a/ i pomieszanie końcówek męskich i żeńskich. Szok i niedowierzanie! Jak na to wpadłaś, poetko? Ja wiem, dla mnie jako filologa kwestia „nieprzewidywalności języka” jest jakby oczywista, może ktoś inny by się bardziej zainteresował. Pomijając, że poetka przecież nie musi nikomu nic udowadniać i wrzucać co chwila fenomenalnie odkrywczych fraz. No, ale jednak patrzę z pozycji własnego subiektywnego zaciekawienia. No i są też momenty zupełnie chyba nie do przyjęcia. Na przykład tanio-sentymentalny „Dystans”: A ja próbuję sprawdzić, co wyrosło/ na trasie dawno minionej miłości. Jak również, zaskakujący wśród wierszy jednak najczęściej bezpretensjonalnych i wyważonych początek wiersza bez tytułu: Ciepło i chłód, wiara i zwątpienie/ kłócą się we mnie jak Księżyc i Słońce o ziemię. Dosyć bolesny kontrast z resztą tekstu, która jest mimo wszystko ładna. No i trzeba przyznać, że w kwestii sprawności i lekkości do Woźniaka i Dehnela tej frazie daleko.

TR: A już myślałam, że to tylko ja dostrzegam tę nierówność. Mnie drażni, że w większości wierszy poetka spogląda z dystansem, komentuje i wyrokuje, że zdania są okrągłe i brzmią momentami jak fragmenty opowieści-sprawozdań, są takie nadmuchane, np. w „Dziewczynie w muzułmańskiej chustce”: Jasna karnacja, lekko zadarty nos/ zdradzały, że nie jest Arabką;/ po angielsku mówiła tak naturalnie,/ że nikt nie wątpił – to jej rodzinny język. Po cóż tyle słów? Takie opowiadanie i opowiadanie. Czytam Krystynę Dąbrowską i mam tylko anegdotę, historyjkę. Czytam Macieja Woźniaka i mam kolejne warstwy, mam pulsowanie, migotanie tekstu. W czasie lektury „Białych krzeseł” wciąż przychodziła mi myśl, że płasko, za płasko. Miałam nadzieję, że Ty, Jakubie, będziesz obrońcą, a zamieniamy się w prokuratorów – oczywiście nie o to mi chodzi. Popatrzmy formalnie na całość (tu, gdybyśmy rozmawiali „na żywo”, nastąpiłaby dłuuuuga przerwa, bo kolejny raz wertuję tomik): wiersz otwierający tomik – cały jest apostrofą „do niego”; kim jest ów on? Mężczyzna? Stwórca? Absolut? Bóg? Po tym pierwszym tekście bez tytułu następują wiersze-opowieści, historie odwiedzanych miejsc, spostrzeżenia, rozważania na ten i ów temat związany to z ludźmi, to z miejscami. I rzeczywiście „Miasto umarłych” wybija się spośród pozostałych, aż mam ochotę przytoczyć cały wiersz:

Na sznurach rozciągniętych między nagrobkami
kobieta wiesza świeżo upraną bieliznę.
Podnosi ręce jak w niemym lamencie,
żeby przypiąć klamerką majtki czy koszulę.
Halki, prześcieradła tańczą wśród kamieni,
Wokół mauzolea, w których żyją ludzie:
sublokatorzy umarłych i stróże ich spokoju.
Wszędzie tupot dzieci,
grają w piłkę, groby to ich bramki.
Matka woła je na obiad, a jej głos
miesza się z trwającą w kaplicy modlitwą.
Słońce. Kurz pustyni. Bielizna schnie szybko,
wiejąc resztką wilgoci na cmentarną ziemię.
Przed drzwiami mauzoleów sąsiedzi przy herbacie,
spędzają popołudnia w skąpym cieniu grobów,
przywiązani do nich tak jak sznury z praniem.

[Miasto umarłych]

Podobnie mam przy kolejnym wierszu – historii zatytułowanym „Orszak”, gdzie czytamy jakiś niezwykły opis biegu żałobników z trumną na cmentarz, zakończony stwierdzeniem: By zapewnić mu spokój,/ wpadają na cmentarz jak tabun koni. Swoją drogę, trochę się „czepiając”, sporo w wierszach tych „jaków”, co mnie drażni formalnie. Pamiętam, jak w którymś numerze Arterii był artykuł o problemach z jakami (oczywiście kojarzonymi ze zwierzętami), wymieniane były różne słynne jaki w wierszach i tutaj też chętnie bym podała te „imiona jaków”: jak Tabun Koni, jak Sznury z Praniem, jak Łodzie, jak Dzióbek Czajnika, jak Król i jak Struna, jak Półdzika Kotka… Chyba zaraz jak skończę (jak Skończę), sprawdzę imiona moich jaków… No ale wracając do tematu – mamy wiersze o ludziach i miejscach z podróży, napisane jakby obserwował je ktoś z zewnątrz, ale później zaczynają się pojawiać jacyś „my”, potem następuje powrót do pierwszoosobowego podmiotu lirycznego i kilka tekstów wspomnieniowych, a potem szereg wierszy jerozolimskich, począwszy od „Białych krzeseł” i kilka ostatnich znów „parzystych”, miłosnych liryków. Co do tego układu mam zastrzeżenia, gdzieś mi się coś rwie. Jakubie, broń „Białych krzeseł”!

JS: Różnorodność spojrzeń, zmiana perspektywy – nie pierwszy to i nie ostatni raz i specjalnie mnie to nie drażni. Odniesienia historyczno-kulturowe, wiersze o dzieciństwie, śmierci – mimo wszystko tu też da się znaleźć jakiś klucz, jeśli, na ten przykład, za klucz przyjmiemy kruchość wspomnień czy pamięci. Pamięć przedmiotów, np. stołu, Williama Carlosa Williamsa, poza tym związane z tym przemijanie, śmierć – dla mnie akurat nie ma specjalnego problemu ze spójnością i klarownością tzw. pomysłu na książkę. Poza tym, Krystyna Dąbrowska posiada też własny pomysł na siebie jako na poetkę, w tym wszystkim co wymieniłem wyżej, tzn. na przykład w tonie, tempie narracji czy klasycyzowaniu jest konsekwentna. Inna sprawa, że wymienione wyżej cechy starczają na książkę przyzwoitą, poprawną, niekoniecznie interesującą. A „pomysł na siebie” jest komplementem w przypadku debiutanta, niekoniecznie poetki co debiutowała parę lat temu, choć tu pewnie każdy ma inną perspektywę. Co do klarowności jeszcze – właśnie – Dąbrowska za bardzo zagaduje swoje wiersze, nie daje wystarczająco dużo przestrzeni. Przez to wspomniana przeze mnie konceptualność tych tekstów wydaje się czasem nachalna. Weźmy, na ten przykład, wiersz pt. „Stół”. Zaczyna się: Z pozoru poczciwy mebel. A po cóż to „z pozoru”? Chyba po to jest generalnie poezja, między innymi, żeby obalać pozory. Czytam „z pozoru coś tam”, słyszę „drogie dzieci, tematem dzisiejszego wiersza jest stół”. To są często koncepty z potencjałem, ale poprowadzone szkolnie, od-do; w sumie czasem lubię „za rączkę”, lubię klarownie, lubię klasycznie, ale bez przesady, jeszcze bardziej lubię przestrzeń. I, gwoli uczciwości, znajduję potencjał na taką przestrzeń, w takich frazach jak: ciało się zrosło/ pamięć nie (i cały wiersz „Po wypadku”). Po przeczytaniu Białych krzeseł mam wrażenie mimo wszystko, że Krystyna Dąbrowska jest poetką całkiem utalentowaną. Ale momentami zbyt grzeczną. 

TR: Miałam nadzieję, że się tu powykłócamy trochę bardziej, a tymczasem pozostaje mi przytakiwać. Tak, Krystyna Dąbrowska posiada talent. Tak, bardzo często zagaduje wiersz prawie że na śmierć. Tak, jest zbyt grzeczna, a zdania w wierszach są okrąglutkie i gładkie, brakuje w nich zadry, zgrzytu. Rozumiem klasycyzującą konwencję, rozumiem dążenie do elegancji, ale co z tego, kiedy w tym wszystkim gubi się poezja. Jestem teraz ciekawa – po pierwsze – debiutanckiej książki naszej autorki i po drugie – kolejnej, trzeciej. Mam nadzieję, że autorka „Białych krzeseł” zmężnieje nieco, „skonkretyzuje się”, przestanie obracać w ustach (pod piórem? pod klawiszami?) okrągłe zdania.

JS: W sumie ta klasycyzująca konwencja (nie „okrągłe zdania”, broń boże) skłoniły mnie do stwierdzenia, że ci się ta książka może spodobać. Jak widać, muszę zweryfikować swoje zdanie – a przede wszystkim poczekać ze strony Dąbrowskiej na klasycyzm w bardziej przekonującym wydaniu.


Krystyna Dąbrowska, Białe krzesła, WBPiCAK, Poznań 2012


dyskusja pierwotnie ukazała się w 47 nr kwartalnika "Szafa"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz