niedziela, 29 sierpnia 2010

Jeden wiersz.

Tadeusz Dąbrowski

Straciłem wiarę w miłość
po tym jak się mnie zaparła
po trzykroć tłumacząc że nie chce
bym stracił wiarę w miłość.

Już wiem jaka jest. Znaczy
zaczynam znać się na ludziach
tylko że sobie się muszę
częściej przypominać

zerkając do dokumentów.
Jestem pokorny i wolny
nieznośnie jak dokopany
w pobliże katedry kamień.

A w głowie mam teraz jedno
-konsekwentną zemstę.
Będę się mścił cierpliwym
chłodem jak ziemia za tunel.

z tomu: E-mail.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Dwa wiersze o psach

Justyna Krawiec


Pies.

pies, który we mnie mieszka nie wie, że nie wrócisz.
nie jest spragniony, głodny, nie chce stąd wyjść.
czeka.

potem otwiera oczy i przestaje cię dostrzegać, traci węch.
zwija się w kłębek próbując odnaleźć serce.

pocierasz kciukiem kręgi, poddaje się dłoniom. jest kukiełką,
a jego miejscem są kąty.

pies, który we mnie mieszka składa się z kłów i warczenia.
odzyskał wzrok i węch. teraz nie podejdziesz za blisko.





Jakub Sajkowski

You will never walk alone

Śniło mi się, że nazywam cię suką, przy czym nie chodzi o człowieka,
ale o gasnącego, bezdomnego psa, z coraz rzadszą, rudą sierścią
(ogniem coraz bardziej zapadającym się do środka),
na przykład na opuszczonej stacji moskiewskiego metra.

Zresztą, mogę się mylić, bo twoją płeć tym trudniej mi określić,
że jestem oddalony o tysiąc trzysta kilometrów
(nawet tam, nawet dla ludzi, którzy przechodzą obok ciebie,
ale boją się dotknąć, jesteś obca).

Śniło mi się że masz mundur czerwonej rewolucjonistki
i gdy idziemy późną wiosną na Patriarsze Prudy, twoja twarz
jakby stawała się bezkształtna z gorąca, twój głos

mechaniczny jak spikerka w pociągu. Usiłujesz
wtopić się we mnie, być moim cieniem. Masz raka
i gasnąc nieludzko wyjesz z bólu.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Sylvia Plath, "Pogoń" ("Pursuit") - ang-> pol



Dans le fond des forêts votre image me suit.
RACINE

Wielki czarny kot do ziemi mnie przygniata
Kiedyś będzie tym, przez którego umrę.
Ten, którego chciwość podpala lasy
Za plecami do mnie się podkrada,
Mięciutko, z uprzejmością tak niewinną.
Nawet słońce nie grasuje tak królewsko.
Na samotnym drzewie gawron woła pustkę,
Polowanie trwa, zastawione sidła.
Ciernie wbite w skórę a ja tak się wspinam
Ślepa, wyczerpana w gorące południe.
Jakiż ogień w jego żyłach pała,
jaka żądza tę czerwoną sieć utkała?

Nienasyceniem moje ziemie plądrowane;
On, naznaczony swoich ojców winą,
Ryczy: “krew, niech świat krwią spłynie”
Mięso nasyci ust otwartą ranę.
Życie to jego rozdzierające zęby,
Słodycz jest skwierczącą furią sierści.
Pocałunki trawią, łapy są jak ciernie
Jego apetyt syci się zagładą.
Kobiety u jego stóp, całe stada
Jak rozpalone pochodnie szczęścia,
Chodzą wokół, w pas mu się kłaniają,
Są ledwie przynętą dla głodnego ciała.

Czyha za wzgórzami jak zalążek cienia;
Duszne powietrze, las okryty nocą,
Mój ciemny rabuś, zwabiony miłością
pręży zwinne uda; jestem pomna zagrożenia
za splątanymi zaroślami moich oczu.
Tam czyha smukła postać; w zasadzce snów
Piętna mego ciała, ślady jasnych kłów.
Na napiętych mięśniach wielki głód się skrada,
Żar zastawia sidła, prześwituje drzewa
A ja biegnę, błyska moja skóra; spokój.
Jakże zdradliwa jest ta cisza wokół
Gdy palą w się oczach żółte płomienie.

By go zatrzymać, rzucam swe całe siły,
Wszystko trwonię, by spełnić czego pragnie
On trawi mnie, lecz nieustannie łaknie.
To koniec? Ofiara się spełniła?
Zastawia sidła głosu który wprawia w trans
Choć już nie w gąszczu, lecz w pyle popiołu.
Ukryta siła odpycha mnie, uciekam
Gdy atakuje mnie ten straszny blask.
Teraz chowam się w wieży moich lęków,
Zamykam drzwi, jakby ktoś mnie winił
Odcinam dopływ, rygluję każde z nich,
Puls krwi, chcę uciec od jej dźwięku.

Pantera po schodach już do mnie się skrada
W górę i w górę, kładzie się u drzwi.

piątek, 6 sierpnia 2010

Nie ikona i nie kolorowanka. Trochę o pięknej kobiecie.

nie byłam piękną kobietą wczoraj,
gdy osnuta na kanwie cristal lights,
po trzecim lub czwartym zrobiona na szaro
zbyt nerwowym ruchem pukałam w niemalowane.
[...]

[z: nie byłam piękną kobietą wczoraj.]


Też robię się nerwowa. Od kilku dni chodzę dookoła pewnych wierszy i próbuję je oswoić. Przyzwyczaić do mojego głosu. Delikatne gładzę krawędzie książki. Pomiędzy okładkami czuję ruch dzikich zwierząt w naturalnym środowisku. "Fabryka tanich butów" szczerzy do mnie kły.

Oswajanie to nie taka prosta sprawa jednak. Całe to zmniejszanie lęku (obustronnego) jest wyczerpujące i prowadzi do rozważań na temat tego, czy naprawdę warto eliminować w sobie reakcje obronne. Przy okazji- czym jest sam lęk i co różni go od strachu?

vaya con dios.

bała się ognia i piór. skubania gęsi,
kiedy nagość palców, zdecydowanych
pociągnięć w dwie strony, zmuszała
do patrzenia z zaciśniętymi ustami.

dziewczynki potrafią robić cuda. z papieru,
złożonych równo prześcieradeł z dna szuflad
i nóg zaplątanych jak gałęzie winorośli.
z ruchów, które trzeba wykonać, by zabić.

kobiety mają czerwone wargi, obcasy
stukające w bruk, kolana. pod dotykiem
napinają skórę, drżą i wysuwają biodra.
tańczą. ich odbicia palą żywym ogniem.

właśnie tak tworzy się historia. ramy
obrazów, których nie widać. wilgotnych
śladów na ciele kochanka. odcisk ust
na chusteczce, resztki płonących piór.

Ze strachu można zrobić wiele rzeczy- zabić, zapić, zapomnieć. Można zamknąć się w sobie, próbować dojrzeć, udając konfiturę z wiśni więzioną szczelnie przez słoik typu twist. Tylko po co?
Magdalena Gałkowska zdaje się doskonale wiedzieć, że warto czasem dopuścić strach do głosu, pozwolić mu krzyczeć przez chwilę, bo to jedyny sposób na ulgę, parę sekund ukojenia. Przy okazji potrafi też dostrzec, że boją się wszyscy- a właściwie wszystkie, bo tu głównie o kobietach będzie- i bez względu na wiek przybierają barwy ochronne, tworzą kamuflaże.

Justyna Krawiec: W Twoich tekstach kobieta jest matką, kochanką, wiedźmą, potrafi kochać, jednocześnie trzymając w dłoni nóż. Kim jesteś? Kim jest Magda Gałkowska?


Magdalena Gałkowska:
Przede wszystkim człowiekiem (śmiech). A z byciem człowiekiem wiąże się bycie matką, kochanką, wiedźmą. Czasem mam wrażenie, że urwałam się z choinki i nigdzie nie pasuję, za co winą oczywiście obarczam cały świat. Na szczęście szybko mi przechodzi i wracam do normalności. Pracuję, targam siaty z zakupami, biegam na wywiadówki, odkurzam i gotuję (choć tego nie znoszę) no i piszę wiersze rzecz jasna.

O tych wierszach na końcu, skromnie, mimochodem, jakby były jedynie dodatkiem, a nie świadectwem, że człowiek był i cierpiał. Ja też właśnie zaczynam cierpieć, bo próbuję mocno jeszcze niewprawionym językiem odtworzyć na piśmie to, co przeczytałam w "Fabryce...". To nie takie proste przecież. Mało jest książek poetyckich, które czytałoby się jak prozę, które miałyby fabułę zręcznie podaną w taki sposób, że tworzyłaby się jak karciana sztuczka w głowie czytelnika.
Niby jest, a jednak może nie ma?
Wszystkie wiersze Gałkowskiej, ułożone, czytane od pierwszego do ostatniego, pokazują nam zwartą historię jednej kobiety, jej życia i strachu. Właściwie mamy tutaj wszystko, od prania, przez magię, drapieżny erotyzm i wspomnienia z dzieciństwa, aż po dzień dzisiejszy, bycie matką i próbę odnalezienia samej siebie.


J.K: Jak to jest: napisać książkę?


M.G: Szczerze mówiąc pojęcia nie mam. Pisałam wiersze, które – jak się potem okazało – stworzyły książkę. Nie pisałam książki, więc nie wiem. Wiem tylko jak to jest pisać wiersze (śmiech).

Czytając wiersze Magdy mam
wrażenie zachłyśnięcia się chwilą, nabierania powietrza przed skokiem na główkę, prosto w paszczę lwa. Jakby wyczuwała zagrożenie, robiła mu zdjęcie, a potem odkładała aparat, prześwietlała kliszę. Już nieważne, czy to lęk, czy strach, poczucie niebezpieczeństwa jest wyczuwalne niemalże na skórze. Gdy czytam na przykład Ultrasonografię lub duet Czarnej procesji i Koralików nie mogę pozbyć się wrażenia bliskości z tematami, które porusza poetka. Przecież życie jednej kobiety tak naprawdę chyba nie różni się bardzo od życia drugiej.

J.K: Istnieje coś takiego, jak kobieca poezja? Czym jest, jeśli jest? Jakie są „objawy” ? W wierszu jesteś kobietą, czy mężczyzną?

M.G: Okropne pytanie (śmiech). Istnieje termin „poezja kobieca” ukuty przez panów poetów, niestety kojarzy się z naiwną i pensjonarską pisaniną o kwiatkach i czekoladkach, bo jak już baba pisze, to musi pisać albo sercem, albo macicą. Bzdura. Poetki piszą nie gorzej od poetów, czego przykładem jest choćby antologia poezji kobiet (!) „Solistki” wydana przez Staromiejski Dom Kultury w Warszawie. W wierszach mój podmiot liryczny jest z reguły kobietą, pisanie z pozycji kobiety jest dla mnie po prostu naturalne. Oczywiście próbowałam napisać wiersze, gdzie peelem byłby facet, ale póki sprawia mi to ogromną trudność. Sporo jeszcze jak widać muszę się nauczyć.

Nie mniej jednak nie jest to poezja przeznaczona tylko dla bab. Gałkowska momentami w swoich wierszach jest twardsza od niejednego faceta, bierze życie za pysk i prze do przodu, zaczyna wszystko od nowa :

[...] leczę rany
po wybuchu, wystawiam na słońce, jak twarz.

[z : trzydzieści trzy.]

W ogóle cała książka jest też przy okazji o metodzie prób i błędów, startowaniu, zaliczaniu dna i wybijaniu się pod samo niebo, nabieraniu perspektywy. Nie chcę się rozpisywać na temat konstrukcji tych wierszy, ale czuć w nich przestrzeń, nawet jeżeli przekazują skrawek historii, jakąś jej wyciętą z całości, intymną część. Skoro przy intymności jesteśmy:

J.K: Podobno wiersz to człowiek. Nie czułaś się nigdy naga przez swoje wiersze? Obnażona przed rodziną, znajomymi? Czy tekst jest najpierw wypluty, potem przemyty, a dopiero na końcu wystawiony na słońce? Niektóre Twoje teksty noszą w sobie ogromny ból, niektóre złość, wszystkie jednak dotyczą Ciebie, opowiadają Twoją historię. Jak to jest, kiedy o tym wszystkim czyta ktoś bliski?


M.G: Miałam z tym pewien problem, bo rzeczywiście to moje pisanie jest trochę konfesyjne. Obawiałam się jak niektóre wiersze odbiorą bliskie mi osoby np. moja rodzina, ale miło mnie ich odbiór zaskoczył. Zwłaszcza moja mama, która powiedziała mi, że zobaczyła i poznała zupełnie inna stronę mnie. Podobnie zareagowali znajomi. Zdaję sobie sprawę z tego, że poprzez moje wiersze można „zajrzeć mi do środka”, ale podjęłam to ryzyko. Nie potrafiłabym pisać inaczej, wszystko, co napisałam jest „ze mnie” i nie zamierzam się tego wypierać.

J.K: Co z odrobiną obsceniczności, perwersji, dwu-a właściwie jednoznaczności, w niektórych wierszach? Z czego bierze się potrzeba „wzięcia wiersza w usta”?

M.G: Właśnie z Markiem Kołodziejskim dyskutujemy nad kwestią, czy wiersz powinien odnosić się do jakiegoś „tu i teraz”, czy dozwolona jest totalna abstrakcja. Mnie nie interesuje poezja oderwana od rzeczywistości, od życia. Życie bywa obsceniczne i niejednoznaczne, bywa też romantyczne, zaskakujące, denerwujące i czasami męczy. I to wszystko znajduje odbicie w tym, co piszę.

To wszystko rzeczywiście znajduje odbicie w wierszach Magdy, ale jest tam też coś jeszcze, coś o wiele dojrzalszego, przetrawionego, co pokazuje, że poetka nie pisała tego wszystkiego z sufitu, ale miała jakieś oparcie, punkt odniesienia. Przodków?

J.K: Trochę o mistrzach. Parę razy zaznaczałaś, że są nimi dla Ciebie Lowell, Eliot, Larkin, Plath. Nie dość, że to nie Polacy, to jeszcze było to dawno temu. Obserwuję od pewnego czasu dużą dziurę w poezji. Są poeci, którzy debiutowali będąc dojrzałymi ludźmi, biorącymi odpowiedzialność za swoje słowa, potem nic, martwe pole, i młodzi na portalach. Nie masz wrażenia, że pokolenia, które teraz siadają i próbują pisać, nie mają na kim się oprzeć? Że wszystkie słowa, jakie padły do tej pory, są dla nich obce? Co to, koniec poezji?

M.G: Widzisz, ja obserwuję coś zgoła odmiennego. Te „pokolenia”, które teraz siadają do pisania to pokolenia w 90% epigonów, najczęściej Andrzeja Sosnowskiego, Marcina Świetlickiego, Edwarda Pasewicza czy Marty Podgórnik. Moim zdaniem jak najbardziej mają się na kim oprzeć i opierają się momentami zbyt – nazwijmy to – intensywnie. Nie wiem, czy słowa, które padły wcześniej są dla nich obce. Ja mogę mówić jedynie za siebie. Dla mnie słowa Lowella czy Rilkego nadal są bliskie, ważne, istotne mimo że dzieli mnie od moich mistrzów spory kawał czasu. No i nie jest do końca tak, że „nie Polacy i dawno temu” (śmiech), cenię także współczesnych poetów: Mariusza Grzebalskiego, Eugeniusza Dyckiego, Piotra Sommera, Darka Foksa, Marzannę Kielar, Adama Wiedemanna. Ostatnio zachwyciły mnie wiersze mojego kolegi po piórze Piotra Gajdy, jego najnowsza książkę „Zwłoka” targam ze sobą od kilku dni wszędzie i nie potrafię się z nią rozstać.

Ja też nie potrafię się rozstać z "Fabryką tanich butów". Właściwie nie 'rozstać' a 'oprzeć'. Książka Magdy, prócz tego, że składa się z wierszy przemyślanych, pisanych ze świadomością słowa, posiada jeszcze dar uwodzenia czytelnika. Przez bliskość.



Magdalena Gałkowska urodziła się 3 maja 1975 roku w Poznaniu. W 2008 roku wygrała XIV edycję konkursu poetyckiego im. Jacka Bierezina. W rok później ukazała się jej debiutancka książka poetycka "Fabryka tanich butów"( Łódź, Kwadratura 2009).




środa, 4 sierpnia 2010

W pałacu możliwości. Wywiad z Wiolettą Grzegorzewską

Kiedyś usłyszałem o jednej młodej poetce zdanie że ma "obsesję przeszłości" (nie był to w żadnym wypadku zarzut). To nie było o Tobie, ale pozwolę także i w stosunku do Twojej poezji użyć tego określenia: bo mnóstwo w Twoich tekstach czasu przeszłego, w Orinoko jest to głównie coś, co być może sama przeżyłaś, bo pojawiają się tam Twoi bliscy, a jeśli piszesz o nich w czasie teraźniejszym, to jako coś odrealnionego, na przykład sen: We śnie biegnę z mamą przez Bytowski Park. "XX widziadeł" z kolei nie jest tak nasiąknięte Twoją autobiografią, ale wybrałaś dla tego tekstu formę vilanelli, która sama potęguje wrażenie "obsesyjności" po przez uporczywe powtarzanie się pewnych fraz czy brzmień. A więc ile jest w tym wszystkim zwyczajnego zaciekawienia, a ile obsesyjnego zaciekawienia?


Wydaję mi się, że prawie wszyscy poeci żerują na jakiejś swojej obsesji. Im większe halo, tym lepsze wiersze ( śmiech). Czy męczy mnie, jak to nazwałeś, obsesja przeszłości? Chyba nie. Dręczy mnie pamięć, a tam przecież nie ma liniowego czasu. Próbuję złapać jak najwięcej słów, które niedługo będą archaizmami: osinobusy, datowniki, bednarze, buszłaty, parantele. Czas zwija się w języku, na mojej „płytce obrośniętej ciałem” i potem go rozpuszcza, przeobraża, a ja go tylko powrotem odwijam. Często stosuję w wierszach czas teraźniejszy, ponieważ tak odtworzony świat brzmi ciekawiej, jakbym odwijała nieskończone szpule, na których ktoś nagrał różne obrazy. Krytyk z Częstochowy - Arek Frania - napisał, że prognozuję przeszłość. Chyba miał sporo racji.


A moje widziadła to już zupełnie inna historia. Chyba nie wiążą się z żadną moją paranoją (śmiech). Kiedyś dostałam do poczytania maszynopis pewnego dziennika - rzecz spisana w Montrealu w 1955. Kiedy to przeczytałam, nie mogłam uwierzyć, że takie ciekawe notatki gniją w komodzie. Autor brał udział w wielu wojnach: austryjacko - rosyjskiej 1914-18, ukraińsko – polskiej 1918-119, polsko- bolszewickiej 1919-1920, a w czasie drugiej wojny walczył chyba w 15. Batalionie Dywizji Kresowej. Przez te wojny całe życie włóczył się po świecie. O, nawet jedną historyjkę z tego dziennika dokładnie pamiętam: „Rok 1913 był mokry. Wielkanoc. San wylał. Moi sąsiedzi, niejacy Marciniakowie, uciekając w nocy, nie pozamykali okien i woda zabrała im święcone babki i całą kiełbasę.” Dobre, co? Postanowiłam wtedy, że napiszę cykl wierszy, taki somnambuliczny poemat o dwudziestym wieku. Miałam już notatki o trzech siostrach Hildzie, Róży i Lisbeth z Tolkmicka (Prusy Wschodnie), o kołchozie Karabułaku i o Hucułach z „Soli ziemi”. Widziadeł miało być dwadzieścia, ale nie przypuszczałam, że pisanie tych rymowanych, skodyfikowanych form na granicy kiczu w końcu mnie tak zmęczy. Teraz mam tylko kilkanaście części i wymyślanie kolejnych „na siłę” byłoby prawdziwą obsesją.


Właśnie, forma. Z jednej strony, jak sama zauważasz, pisanie "pod foremkę" bywa męczące, z drugiej strony Twoje teksty są formalnie wyjątkowo dopracowane. Nie wydaje mi się, by była to tylko dbałość o warstwę brzmieniową czy też zabawa. I nie tylko w XX widziadłach, w których powtarzalność fraz kreuje określony klimat, ale i w "Orinoko" - "Wszystko o mojej babce" czy "Wszystko o moim ojcu" w formie swoistej litanii, inwokacji zyskują nieco, przepraszam za górnolotność, wymowę sakralną. Może więc jednak warto się "pomęczyć", zadbać o tą "pedanterię słowa", aby wiersz był w mniejszym stopniu aktem spontanicznym?


Tak, forma jest niezwykle istotna. Wiersz o ojcu kodowałam w myślach kilka lat. Jest pewna poetycka strona necie, gdzie można znaleźć zalążki mojej roboty, ale sam zapis litanii trwał ze dwie godziny po dwóch piwach. Pamiętam, że wróciłam wtedy z imprezy i pisałam do drugiej nad ranem.


Zapis wiersza nie jest aktem spontanicznym, to bardzo trudna praca. Tropię nadmiar zaimków, zbędne epitety, rymy-podrzutki, czuwam nad logiką tekstu, pilnuję rytmu i poprawnej składni i wciąż nie jestem zadowolona, ale często pozwalam sobie na językowe jazdy i lubię szarżować metaforami – o, choćby te śmieszne „wędzidła widziadeł”. Chyba się ze mną zgodzisz, że to dosyć ryzykowna metafora, a ja ją tak lubię. Kiedyś przeczytałam w słowniku etymologicznym, że „wiersza” to wędzidło, siatka i skojarzyło mi się to z pisaniem, jak człowiek wpadnie w taką pułapkę poezjowania, to koniec, czasem jest skazany na tę „dziwną gadkę” do końca życia (śmiech).


A, wspomniałeś coś o wymowie sakralnej? Mój kolega zauważył, że współczesna poezja poetów pochodzących ze Śląska jest przesiąknięta słownictwem katolickich obrzędów i modlitw. Mnie to nie dziwi. Na mój „język pierwszy” (to chyba termin Berezy) największy wpływ miały różne roraty, sumy, święcenia pól, peregrynacje, rekolekcje, katechezy itp.


"Wędzidła widziadeł" mnie nie odstraszyły, wręcz melodia tej metafory jest pociągająca. Ale ja o innym fragmencie teraz. Wataha śliniących się wilków pożera/ studentki w bawełnianych pidżamkach. Mnóstwo emocji i, przede wszystkim, intymności jest w tej frazie, z drugiej strony Twoje wiersze tętnią często nie intymnością, światem wewnętrznym, a mijanymi po drodze obrazami i szczegółami tego co obok Ciebie. Mimo wrażenia pewnej wstydliwości i strachu w podmiocie lirycznym wielu Twoich tekstów, a więc cech, które raczej powodowałyby odwrócenie się od świata zewnętrznego. Ile więc Twojej "poetyckiej osobowości" zwrócone jest do wewnątrz, a ile na zewnątrz?



O, bardzo trudne pytanie, ponieważ sama nie potrafię tego ocenić. Być może pisanie wynika ze wzajemnego ścierania się świata zewnętrznego i wewnętrznego i innych sprzeczności. Większość wierszy z „Orinoko” wysnułam z moich realnych doświadczeniach. Jako studentka mieszkałam w dziwnych miejscach: w robotniczym baraku przy ulicy Żyznej, gdzie nocowali handlujący na bazarach Rosjanie, w akademikach, u sióstr bezhabitowych, w żeńskim internacie, na prywatnej stancji. Niektóre moje przygody z tego okresu wystarczyłyby na powieść sensacyjną, a ja uparcie wybieram lirykę. Nieśmiałość i lęk, niezgoda na świat zewnętrzny, antropocentryzm i fotograficzna pamięć mojego podmiotu to rzeczywiście dobre ścieżki, które mogą pomóc zrozumieć niektóre moje teksty.


Zapewne nie jest to najistotniejsze dla Twojej twórczości, ale rzadko zdarza się ktoś, kto nie jest rusycystą i zna twórczość Symeona Połockiego (ba, nawet w twórczości rosyjskich poetów nie pamiętam cytatów ani nawiązań do tego poety). Co Cię tak "ruszyło" w twórczości akurat tego autora?


Nie znam dobrze twórczości Symeona Połockiego, ale często czytam poezję barokową. Na Wyspę Wight zabrałam „Helikon sarmacki”. Można studiować tę książkę tuż przed zaśnięciem. Polecam. Śnią mi się po niej cuda – wianki, ale wracając do Twojego pytania, najbardziej zauroczył mnie zamieszczony w helikonie dwuwers Białorusina pochodzącego z Płocka, który pisał po polsku i cerkiewnosłowiańsku. Kiedy studiowałam filologię polską, ekscentryczny profesor Andrzej Bańkowski, prezentując pozycję zwaną „kwiat lotosu”, recytował wiersze mnicha Połockiego na zajęciach z SCS. Mam nadzieję, że profesor nie będzie tego czytał, ponieważ z wszystkich jego wykładów zapamiętałam mały pokaz jogi i poezję Połockiego. Pomyślałam sobie wtedy, że chyba żaden z filozofów nie odważyłby się napisać, że człowiek jest jak siano, szkło, kwiat, punkt. Trzeba mieć niesamowitą wyobraźnię, żeby tak widzieć ludzi.


Twoje wiersze znalazły się w "Solistkach". Bo fakt faktem, często piszesz o kobietach, o matce, o babce, ale także w sensie intymnym, tak, że momentami nie wyobrażam sobie tych tekstów pisanych przez faceta: o podpaskach, o spojrzeniach śliniących się facetów... Czy wyobrażasz sobie, by wiersze takie jak Twoje (przynajmniej niektóre) były pisane przez mężczyznę?


Przywykło się uważać, że podmiot poetycki nie ma płci. Ja jednak w taką neutralność mowy i brak tożsamości płciowej w liryce nie wierzę. Jednocześnie nie przepadam za zbytnim demonstrowaniem tych spraw w poezji. Wiem z własnego doświadczenia, że tożsamość (seksualna także)bywa w różnych okresach życia bardzo płynna. Świat społeczny narzuca nam pewne role i konieczność ciągłego określania się, a poezja nie lubi ograniczeń i próbuje wszelkimi środkami wymigać się od takich konkretyzacji. Jednak język zawsze będzie nacechowany. To są bardzo trudne sprawy teorii literatury, którymi się nie zajmuję. Niedawno czytałam, że jeśli poczucie tożsamości w danej kulturze ulegnie załamaniu, według niektórych antropologów, wróży to zwykle schyłek danej cywilizacji.


Hm… chyba nigdy nie napisałam wiersza, w którym byłyby zdania o spojrzeniach śliniących się facetów (śmiech), a cytowany przez Ciebie wcześniej fragment o wilkach pożerających studentki w bawełnianych pidżamkach, nawiązuje do twórczości Angeli Carter. Aby przekonać się, czy moje wiersze mógłby napisać mężczyzna, musiałabym zrobić pewne doświadczenie i opublikować teksty pod pseudonimem. Na szczęście nie mam takiej potrzeby i nie chcę niczego udowadniać. Jakakolwiek ideologia sprowadza pisanie na manowce. Może pamiętasz mój wiersz „O śmierci”? Gdybym zmieniła końcówki gramatyczne, można by chyba sądzić, że ten tekst napisał facet. Mam też pewne wiersze biograficzne „Podróż dziadka do wnętrza ziemi”, „Oko waserwagi” i „Kapitan sięga pamięcią”, w których mój opowiadacz jest mężczyzną. Anna Świrszczyńska pisała prawie jak facet. Jej język kojarzy mi się z tekstami Grochowiaka i Różewicza, a jednak jej nazwisko wciąż pojawia się w opracowaniach, tfu! „poezji kobiecej”. Poza tym mój motyw rozmokłej podpaski pod prysznicem w żeńskim internacie to pikuś w porównaniu z cuchnącą, zawieszoną na krzaku dzikiej róży podpaską w wierszu Tadeusza Różewicza „Widziałem go”.


Jasne że nie są to wiersze ideologiczne, raczej chodziło mi o kobiecą intymność, i to nie wszystkich wierszy :) a kolejne pytanie (a właściwie dwa pytania w jednym) - mówiłaś sama, że XX widziadeł było zainspirowane pewnym dziennikiem, z drugiej strony inspiracja Symeonem Połockim, Seamusem Heaneyem... w czym znajdujesz najwięcej literackiej inspiracji, w poezji czy prozie? Ile jest, poza tym, prozy w Twojej poezji? Z jednej strony dbasz o poetycką formę, z drugiej strony cechuje Twoje wiersze iście "prozatorska" drobiazgowa plastyczność, dbałość o szczegóły w opisie.


Chciałabym odpowiedzieć na to pytanie cytatem z Emily Dickinson: „Mieszkam w pałacu Możliwości – Piękniejszy to dom od Prozy. O wiele więcej okien.”, chciałabym, ale byłby to jak zwykle w wywiadach, mój oczywisty unik i wykrętna odpowiedź, więc tym razem rozwinę moją wypowiedź. Parafrazując słowa Dickinson, wydaję mi się, że mieszkam gdzieś pomiędzy - w pałacu prozaiki. Morson pisze, że prozaika jest sposobem myślenia o ludzkich wydarzeniach, skupiającym się na zwyczajnych, nieuładzonych, pospolitych faktach z życia codziennego. U mnie można poczytać o łuskaniu bobu, zwożeniu na wózku z pola dojrzałych makówek, stypie i czuwaniu przy zwłokach bliskiej osoby, peregrynacji Obrazu Madonny, patroszeniu pstrągów, zjeżdżaniu na workach wypchanych sianem i tak dalej. Pomijając niektóre wiersze, o na przykład „Widziadła”, zdecydowanie inspiruje mnie codzienne doświadczenie. Jednak tę rzeczywistość staram się uchwycić w taki sposób, aby dotknąć tajemnic egzystencji, zanurzyć się w bezbarwnej rzece, o której pisał Marquez. Poeta nie jest kapłanem, uciekinierem rzeczywistości czy Szekspirowskim księciem i magikiem na wygnaniu, poeta nie staje się poetą za sprawą jakiś nadprzyrodzonych sił, lecz dlatego, że posiada pewne językowe zdolności, które pozwalają mu ciekawie i wyjątkowo opisać świat, świadomie używając formy i środków poetyckich. Poeta z greckiego „poietes” oznacza „wytwórcę”. Chciałabym bardzo, żeby ludzie wklejający wiersze na portale literackie, uświadomili sobie, że pisanie to trudna praca, a nie sprawka natchnienia. Wracając do moich inspiracji, mam oczywiście kilkadziesiąt książek, które mnie inspirują, ale łatwo wychwycić te aluzje w moich tekstach, więc chyba nie będę ich teraz wymieniać.



Ostatnie pytanie - z gatunku standardowych: kiedy się możemy spodziewać finalizacji Twojego nowego projektu? Czy jest to bliższa czy dalsza przyszłość?


Niestety nie wiem. Sądząc po odpowiedziach niektórych wydawców mój tomik z poematem „XX widziadeł” szybko się nie ukaże, a może nigdy nie będzie opublikowany w wersji papierowej. Ja tylko piszę wiersze i nie potrafię układać książek. Kiedy przychodzi taki czas i czuję, że trzeba w końcu zebrać teksty, ułożyć z nich książkę i wymyślić tytuł, męczę się wtedy strasznie.„Orinoko” wygląda jako tako, ponieważ organizatorzy „Tyskiej Zimy Poetyckiej” pomogli mi i poprosili znanego fachmana od poezji o redakcję nagrodzonej książki.


Rozmawiał Kuba Sajkowski /originally for www.poema.art.pl/

wtorek, 3 sierpnia 2010

Dwa wiersze o stanach skupienia

Jakub Sajkowski

The glass bottle trick

MG

Kiedy studiowałaś podręcznik do fizyki, dowiedziałaś się,
że można nagie, ugotowane jajko umieścić w butelce
przy pomocy zaledwie jednej zapałki.

Później miłość nazwałaś w wierszu chorobą
tego lata, gdy lipiec jest powodzią potu, a sierpień
tak wysusza gardło, że nie da się więcej mówić.

Dlatego dokończą za ciebie: plujesz krwią,
bo nie ma metafor, bo nazywałaś po imieniu,
a teraz jego imię przenika do płuc i do naczyń.

Szepczesz: uwolnij mnie; on mówi:
wedle wierzeń twoich bogów
jedyną drogą by uwolnić duszę jest rozbicie butelki -

będziesz naga, gładka i czysta jak jajko bez skorupki,
pójdziesz boso, po omacku, z wypaloną zapałką,

a ja będę nadal pożerał cię wzrokiem.






Justyna Krawiec

***

dla Artura.

zabrali mi słowa i od teraz będę niema,
więc
naucz się słuchać dłoni. one opowiedzą ci
wszystko.


napisać wiersz, który wyjaśni całą złość i
wszystkie jej stany skupienia. wytłumaczy ci,
czemu się chowam, kiedy próbujesz mnie zobaczyć.
z niego mógłbyś się dowiedzieć: zrobiono ze mnie
pole bitwy. na takie rzeczy nie robi się zbliżenia.

ty jesteś bliżej i stąd wyjaśniam: od lat nie miałam
pór roku. rany pękały bez względu na temperaturę.
nie było różnicy, tylko równowaga a świat
zrobiony był z mleka i kości. z takiego mleka,
które białe jak kość tak samo było trwałe.

dlatego zrozum. boję się, więc nigdy ci nie powiem,
jak mocno mnie dotykasz. nie zacznę cię nazywać.
mogę cię jedynie nauczyć:

moja dłoń, która nocą leży ci na sercu:
ona przez sen upewnia mnie, że jesteś.