piątek, 6 sierpnia 2010

Nie ikona i nie kolorowanka. Trochę o pięknej kobiecie.

nie byłam piękną kobietą wczoraj,
gdy osnuta na kanwie cristal lights,
po trzecim lub czwartym zrobiona na szaro
zbyt nerwowym ruchem pukałam w niemalowane.
[...]

[z: nie byłam piękną kobietą wczoraj.]


Też robię się nerwowa. Od kilku dni chodzę dookoła pewnych wierszy i próbuję je oswoić. Przyzwyczaić do mojego głosu. Delikatne gładzę krawędzie książki. Pomiędzy okładkami czuję ruch dzikich zwierząt w naturalnym środowisku. "Fabryka tanich butów" szczerzy do mnie kły.

Oswajanie to nie taka prosta sprawa jednak. Całe to zmniejszanie lęku (obustronnego) jest wyczerpujące i prowadzi do rozważań na temat tego, czy naprawdę warto eliminować w sobie reakcje obronne. Przy okazji- czym jest sam lęk i co różni go od strachu?

vaya con dios.

bała się ognia i piór. skubania gęsi,
kiedy nagość palców, zdecydowanych
pociągnięć w dwie strony, zmuszała
do patrzenia z zaciśniętymi ustami.

dziewczynki potrafią robić cuda. z papieru,
złożonych równo prześcieradeł z dna szuflad
i nóg zaplątanych jak gałęzie winorośli.
z ruchów, które trzeba wykonać, by zabić.

kobiety mają czerwone wargi, obcasy
stukające w bruk, kolana. pod dotykiem
napinają skórę, drżą i wysuwają biodra.
tańczą. ich odbicia palą żywym ogniem.

właśnie tak tworzy się historia. ramy
obrazów, których nie widać. wilgotnych
śladów na ciele kochanka. odcisk ust
na chusteczce, resztki płonących piór.

Ze strachu można zrobić wiele rzeczy- zabić, zapić, zapomnieć. Można zamknąć się w sobie, próbować dojrzeć, udając konfiturę z wiśni więzioną szczelnie przez słoik typu twist. Tylko po co?
Magdalena Gałkowska zdaje się doskonale wiedzieć, że warto czasem dopuścić strach do głosu, pozwolić mu krzyczeć przez chwilę, bo to jedyny sposób na ulgę, parę sekund ukojenia. Przy okazji potrafi też dostrzec, że boją się wszyscy- a właściwie wszystkie, bo tu głównie o kobietach będzie- i bez względu na wiek przybierają barwy ochronne, tworzą kamuflaże.

Justyna Krawiec: W Twoich tekstach kobieta jest matką, kochanką, wiedźmą, potrafi kochać, jednocześnie trzymając w dłoni nóż. Kim jesteś? Kim jest Magda Gałkowska?


Magdalena Gałkowska:
Przede wszystkim człowiekiem (śmiech). A z byciem człowiekiem wiąże się bycie matką, kochanką, wiedźmą. Czasem mam wrażenie, że urwałam się z choinki i nigdzie nie pasuję, za co winą oczywiście obarczam cały świat. Na szczęście szybko mi przechodzi i wracam do normalności. Pracuję, targam siaty z zakupami, biegam na wywiadówki, odkurzam i gotuję (choć tego nie znoszę) no i piszę wiersze rzecz jasna.

O tych wierszach na końcu, skromnie, mimochodem, jakby były jedynie dodatkiem, a nie świadectwem, że człowiek był i cierpiał. Ja też właśnie zaczynam cierpieć, bo próbuję mocno jeszcze niewprawionym językiem odtworzyć na piśmie to, co przeczytałam w "Fabryce...". To nie takie proste przecież. Mało jest książek poetyckich, które czytałoby się jak prozę, które miałyby fabułę zręcznie podaną w taki sposób, że tworzyłaby się jak karciana sztuczka w głowie czytelnika.
Niby jest, a jednak może nie ma?
Wszystkie wiersze Gałkowskiej, ułożone, czytane od pierwszego do ostatniego, pokazują nam zwartą historię jednej kobiety, jej życia i strachu. Właściwie mamy tutaj wszystko, od prania, przez magię, drapieżny erotyzm i wspomnienia z dzieciństwa, aż po dzień dzisiejszy, bycie matką i próbę odnalezienia samej siebie.


J.K: Jak to jest: napisać książkę?


M.G: Szczerze mówiąc pojęcia nie mam. Pisałam wiersze, które – jak się potem okazało – stworzyły książkę. Nie pisałam książki, więc nie wiem. Wiem tylko jak to jest pisać wiersze (śmiech).

Czytając wiersze Magdy mam
wrażenie zachłyśnięcia się chwilą, nabierania powietrza przed skokiem na główkę, prosto w paszczę lwa. Jakby wyczuwała zagrożenie, robiła mu zdjęcie, a potem odkładała aparat, prześwietlała kliszę. Już nieważne, czy to lęk, czy strach, poczucie niebezpieczeństwa jest wyczuwalne niemalże na skórze. Gdy czytam na przykład Ultrasonografię lub duet Czarnej procesji i Koralików nie mogę pozbyć się wrażenia bliskości z tematami, które porusza poetka. Przecież życie jednej kobiety tak naprawdę chyba nie różni się bardzo od życia drugiej.

J.K: Istnieje coś takiego, jak kobieca poezja? Czym jest, jeśli jest? Jakie są „objawy” ? W wierszu jesteś kobietą, czy mężczyzną?

M.G: Okropne pytanie (śmiech). Istnieje termin „poezja kobieca” ukuty przez panów poetów, niestety kojarzy się z naiwną i pensjonarską pisaniną o kwiatkach i czekoladkach, bo jak już baba pisze, to musi pisać albo sercem, albo macicą. Bzdura. Poetki piszą nie gorzej od poetów, czego przykładem jest choćby antologia poezji kobiet (!) „Solistki” wydana przez Staromiejski Dom Kultury w Warszawie. W wierszach mój podmiot liryczny jest z reguły kobietą, pisanie z pozycji kobiety jest dla mnie po prostu naturalne. Oczywiście próbowałam napisać wiersze, gdzie peelem byłby facet, ale póki sprawia mi to ogromną trudność. Sporo jeszcze jak widać muszę się nauczyć.

Nie mniej jednak nie jest to poezja przeznaczona tylko dla bab. Gałkowska momentami w swoich wierszach jest twardsza od niejednego faceta, bierze życie za pysk i prze do przodu, zaczyna wszystko od nowa :

[...] leczę rany
po wybuchu, wystawiam na słońce, jak twarz.

[z : trzydzieści trzy.]

W ogóle cała książka jest też przy okazji o metodzie prób i błędów, startowaniu, zaliczaniu dna i wybijaniu się pod samo niebo, nabieraniu perspektywy. Nie chcę się rozpisywać na temat konstrukcji tych wierszy, ale czuć w nich przestrzeń, nawet jeżeli przekazują skrawek historii, jakąś jej wyciętą z całości, intymną część. Skoro przy intymności jesteśmy:

J.K: Podobno wiersz to człowiek. Nie czułaś się nigdy naga przez swoje wiersze? Obnażona przed rodziną, znajomymi? Czy tekst jest najpierw wypluty, potem przemyty, a dopiero na końcu wystawiony na słońce? Niektóre Twoje teksty noszą w sobie ogromny ból, niektóre złość, wszystkie jednak dotyczą Ciebie, opowiadają Twoją historię. Jak to jest, kiedy o tym wszystkim czyta ktoś bliski?


M.G: Miałam z tym pewien problem, bo rzeczywiście to moje pisanie jest trochę konfesyjne. Obawiałam się jak niektóre wiersze odbiorą bliskie mi osoby np. moja rodzina, ale miło mnie ich odbiór zaskoczył. Zwłaszcza moja mama, która powiedziała mi, że zobaczyła i poznała zupełnie inna stronę mnie. Podobnie zareagowali znajomi. Zdaję sobie sprawę z tego, że poprzez moje wiersze można „zajrzeć mi do środka”, ale podjęłam to ryzyko. Nie potrafiłabym pisać inaczej, wszystko, co napisałam jest „ze mnie” i nie zamierzam się tego wypierać.

J.K: Co z odrobiną obsceniczności, perwersji, dwu-a właściwie jednoznaczności, w niektórych wierszach? Z czego bierze się potrzeba „wzięcia wiersza w usta”?

M.G: Właśnie z Markiem Kołodziejskim dyskutujemy nad kwestią, czy wiersz powinien odnosić się do jakiegoś „tu i teraz”, czy dozwolona jest totalna abstrakcja. Mnie nie interesuje poezja oderwana od rzeczywistości, od życia. Życie bywa obsceniczne i niejednoznaczne, bywa też romantyczne, zaskakujące, denerwujące i czasami męczy. I to wszystko znajduje odbicie w tym, co piszę.

To wszystko rzeczywiście znajduje odbicie w wierszach Magdy, ale jest tam też coś jeszcze, coś o wiele dojrzalszego, przetrawionego, co pokazuje, że poetka nie pisała tego wszystkiego z sufitu, ale miała jakieś oparcie, punkt odniesienia. Przodków?

J.K: Trochę o mistrzach. Parę razy zaznaczałaś, że są nimi dla Ciebie Lowell, Eliot, Larkin, Plath. Nie dość, że to nie Polacy, to jeszcze było to dawno temu. Obserwuję od pewnego czasu dużą dziurę w poezji. Są poeci, którzy debiutowali będąc dojrzałymi ludźmi, biorącymi odpowiedzialność za swoje słowa, potem nic, martwe pole, i młodzi na portalach. Nie masz wrażenia, że pokolenia, które teraz siadają i próbują pisać, nie mają na kim się oprzeć? Że wszystkie słowa, jakie padły do tej pory, są dla nich obce? Co to, koniec poezji?

M.G: Widzisz, ja obserwuję coś zgoła odmiennego. Te „pokolenia”, które teraz siadają do pisania to pokolenia w 90% epigonów, najczęściej Andrzeja Sosnowskiego, Marcina Świetlickiego, Edwarda Pasewicza czy Marty Podgórnik. Moim zdaniem jak najbardziej mają się na kim oprzeć i opierają się momentami zbyt – nazwijmy to – intensywnie. Nie wiem, czy słowa, które padły wcześniej są dla nich obce. Ja mogę mówić jedynie za siebie. Dla mnie słowa Lowella czy Rilkego nadal są bliskie, ważne, istotne mimo że dzieli mnie od moich mistrzów spory kawał czasu. No i nie jest do końca tak, że „nie Polacy i dawno temu” (śmiech), cenię także współczesnych poetów: Mariusza Grzebalskiego, Eugeniusza Dyckiego, Piotra Sommera, Darka Foksa, Marzannę Kielar, Adama Wiedemanna. Ostatnio zachwyciły mnie wiersze mojego kolegi po piórze Piotra Gajdy, jego najnowsza książkę „Zwłoka” targam ze sobą od kilku dni wszędzie i nie potrafię się z nią rozstać.

Ja też nie potrafię się rozstać z "Fabryką tanich butów". Właściwie nie 'rozstać' a 'oprzeć'. Książka Magdy, prócz tego, że składa się z wierszy przemyślanych, pisanych ze świadomością słowa, posiada jeszcze dar uwodzenia czytelnika. Przez bliskość.



Magdalena Gałkowska urodziła się 3 maja 1975 roku w Poznaniu. W 2008 roku wygrała XIV edycję konkursu poetyckiego im. Jacka Bierezina. W rok później ukazała się jej debiutancka książka poetycka "Fabryka tanich butów"( Łódź, Kwadratura 2009).




12 komentarzy:

  1. wypowiedziałbym się na temat książki, ale tak się śmiesznie składa, że jej nie czytałem, a jeden podany wiersz i fragmenty innych nie pozwalają mi na konstruktywny komentarz. chociaż, gdybym miał mówić o tym wierszu jako osobnym tworze, to podpisałbym się pod nim wszystkiemi członkami.

    ciekawe połączenie recenzji i wywiadu, do tego napisane z pazurem. jedno mnie tylko razi: tło bloga;P

    OdpowiedzUsuń
  2. {Ogromnie dziękuję za Twoje refleksje, jestem bardzo pozytywnie zaskzczona, bo w sumie nigdy konkretnie o Fabryce nie rozmawialylśmy, raczej o pojedynczych wierszach. Dzieki raz jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. bo Fabrykę czytałam po prostu długo i namiętnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. aż wstyd ! - bo również książki Magdy nie posiadam - tak to jest, gdy się funkcjonuje na krawężniku a wszystko co najlepsze wali środkiem :)

    Magd... blog Fabryka... staje się mocnym punktem na mapie polskiej poetyki liternetu - przynajmniej z niego nie rezygnuj w imię "szacunku do własnego czasu"

    OdpowiedzUsuń
  5. Grześ, blog zostanie. Dziękuję za dobre słowo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajna rzecz. Ta wywiado-recenzja "się czyta"...

    OdpowiedzUsuń
  7. no, czyta się świetnie i tak "po ludzku" i bez akademickiego pierdolenia :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie to jest to, czego brakuje w mówieniu o poezji (korzystając z określenia Biura Literackiego) - jest wiersz, jest książka z zamysłem, jest autor. I jest czytelnik (tu - Justyna :)), który próbuje dotrzeć do środka, a nie tylko ocierać się o zewnętrze, ewentualnie tworzyć nowy poemat "na temat" książki, ewentualnie (i nie wiem co gorsze) pisać elaborat, który należy czytać ze słownikiem wyrazów obcych i głęboko zastanawiać się nad sensem zdania. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. no już się tak nie rozczulajcie pod tym tekstem, bo jeszcze popadnę w samozachwyt :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. ale Justyna prawda jest taka, że świetnie mi się odpowiadało na pytania, miałaś genialny pomysł. prosta baba jestem i na pseudointelektualny bełkot mnie nie stać :) i może dobrze, wyszło fantastycznie. masz talent dziewczyno moja :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Justyna, atutem twojego tekstu jest właśnie to, że nie popadasz w samozachwyt i nie owczarkujesz:)))

    OdpowiedzUsuń
  12. to ja się może zabiorę za jakiś następny tekst... :)

    OdpowiedzUsuń