piątek, 24 września 2010

Inna kobieta z innym mężczyzną.


JK.
zdać sprawę.

zniknąłeś, kiedy mieli wyciąć ojcu kawałek ciała
z pleców. uformować nową bryłę, pozbyć się reszty.
powtarzam słowa, jestem złotą rybką, przepływam obok
i nie wierzę. gdzie ty jesteś? w której książce, obcym tytule,
teraz mieszkasz ?

/nie ze mną te numery/- krzyczę do słuchawki.
od kilku dni gram z tobą w głuchy telefon.
w przerwach zwiedzam miasto uproszczone
do trzech punktów: szpital-łóżko-park.

miałam wrażenie, raz tylko, że widzę cię
w tłumie. chwilę potem przecięłam go jak pocisk.
wszystko, co znalazłam, to tafle, lustra, odbicia.
musisz wrócić, bo tutaj,

w tej nowej bryle, bez oparcia, ojca -
tu nie ma nawet boga, żeby był ode mnie silniejszy


JS.
Małe rezurekcje

Więc w oczekiwaniu na diagnozy, w bezsenności, jesteśmy
samotni? Chciałoby się powiedzieć: mieszkamy na piętrze
trzecim, tak by było lepiej dla symboliki mojego i twojego ciała, znaczenia

w szerszym kontekście. Ale jednak, wybrano dla nas liczbę trzy i pół,
jak w jednej z tych kamieniczek w Krakowie, gdzie do mieszkań
wchodzi się przez balkon, gdzie jesteśmy dla siebie widoczni
zanim będziemy w domach.

Chodź do mnie, dom to tylko bajka, legenda, jak to, że w kawiarniach
na Kazimierzu wiszą napisy po hebrajsku. To bajka, jeden z języków,
którego rozgryźć nie można,

jak Tołstoj którego czytasz ilekroć na coś czekasz (wciąż masz
nadzieję, że Anna Karenina jednak nie rzuci się pod pociąg). Prawda
jest tobą,

jest jedną z tych kobiet, które wyjmują rodzynki z ciasta, jak zawleczkę
naszego wspólnego języka, którego rozgryźć się nie da.


JK.
jak szkło.

jeśli prawda jest mną, musi być gorzka.
to wyjaśnia wszystkie języki, które udało się nam
spleść i pomylić. nie wiem, w kogo teraz wrastasz;
wiem, gdzie jestem i w jakim stanie. zimno

to jedyne określenie, w którym
zamyka się słowo: dom. nabrało takiego znaczenia
dzięki tobie, tak jak wszystko inne. dlatego nie chcę
żadnej symboliki, obcego ciała. liczba trzy i pół,
to nadal tylko liczba, nawet jeśli zrozumiesz,
że nigdzie nie leży. w łóżku

zaplatam uda. ty tutaj nie docierasz,
nie sprowadzi cię żaden dym
ani inne sygnały. co wieczór myślę, jak
się z tym pogodzić a potem zasypiam.

śnią mi się sny cięższe od kamieni, gładkie,
z brzegami ostrymi jak szkło.



JS.
Wszystko.


Czy sny są poranną mgłą, rewersem jeziora?
Czy raczej spławikami? Dłonią
topielca, która idzie na dno wraz ze
szwajcarskim zegarkiem? Czy tafla

jest granicą, woda rewersem krwi?
Czy to woda zatrzymuje bieg wydarzeń?
Tutaj się kończę,

gdzie trzcina jest twoją krwią,
gdzie brzeg jest twoim ciałem. Wiatr zbiera
drobinki piasku, układa klepsydrę
o wymiarach metr sześćdziesiąt osiem.

Łapię za spławik, za rękę, za brzeg
i w nikogo nie wrastam, zlewam się
z krajobrazem. Jestem jeziorem,
przecinają mnie brzegi trzciny.
Po powierzchni ślizga się

twój kamienny sen.
Bóg puszcza kaczki.

1 komentarz:

  1. cholera, była taka książka, opowiadanie właściwie, coś o wężu i wodzie, napisał to Robert Silverberg i nie wiem dlaczego, ale silnie kojarzy mi się z tymi tekstami. może to przez kończący wiersz, przeistaczaniem się w krajobraz, odpowiadaniem partnerce obrazem. obraz za obraz.
    jakby nie było, podoba się ;)

    OdpowiedzUsuń