niedziela, 27 marca 2011

O wyższości wiersza nad instrukcją ekspresu do kawy, czyli Marek Kołodziejski i "Linijki"

Wyobraźmy sobie, że Marek Kołodziejski wrzuca na jeden z tzw. otwartych portali poetyckich wiersz pt. „Linijki”. Oto przykładowe komentarze do takiego tekstu. Nick001 pisze (czytając tytuł, nie czytając wiersza): „koncept chybiony. Nie mówi się linijki, tylko wersy”. Nick002 (czytając tytuł, nie czytając wiersza) wtóruje: „a tytuł gdzie?”. Zachęcony błyskotliwą uwagą Nick003 pisze (nie czytając ani tytułu, ani wiersza, za to czytając komentarze poprzedników): „a wiersz gdzie?”. Nick004, nie czytając nic, ale chcąc wyrazić radość, błyskotliwie podsumowuje: „hehehehe”, a Nickusia005 broni autora: „sami lepiej napiszcie jakiś wiersz! Najłatwiej jest krytykować!” (nie czytając ani tytułu ani wiersza, za to czując wewnętrzny imperatyw stanięcia w obronie słabszego).

Jasne, trochę upraszczam, ale nie da się ukryć, że najpopularniejsze są rozwiązania łatwe, szybkie i efektowne. Tomik Marka Kołodziejskiego pt „Linijki” bądź to otwarcie się z nimi nie zgadza, bądź ma je w głębokim poważaniu. Innymi słowy, stopniowo, powoli, acz złośliwie i bezlitośnie będzie nam odsłaniany świat dokładnie taki, jaki jest. Poeta też, bo poeta, stety lub nie, należy do tego świata.

Zaraz, właśnie. Dlaczego poeta nie czuje potrzeby żeby się pochwalić poetyckością? Dlaczego zamiast „Linijki” tomik nie nazywa się np. „Linijki apokalipsy”? Albo „Linijki szatana”? Albo „Linijki miłości”? Albo „Hej, bejbe, masz stajla a ja mam linijkę”? Albo „Erudycyjne linijki dekonstruktywizmu w świetle gender studies”? Otóż nie, ponieważ Marek Kołodziejski, a raczej podmiot liryczny jego wierszy, posiada sporą dozę autoironii. Co prawda, to być może trochę strzał w stopę zaczynać tekst od „Jesteś denny” (***Jesteś denny), ale przynajmniej dzięki tej autoironii mamy szansę przeczytać takie proste, acz ujmujące frazy jak „opowiem ci o śniegu, a wtedy ty mnie pocałujesz, żebym tyle nie gadał” („Wiersz miłosny”). W każdym razie, „To za mało na wiersz, z wiersza zostało tylko: tralala”, jak pisze Kołodziejski w „Śpiewnych linijkach”.

Bezlitosny jest podmiot liryczny nie tylko dla siebie-poety, ale i dla siebie-człowieka. Dla innych ludzi też. Niestety, drogi czytelniku tego tekstu, jeśli myślałeś że tylko wiersze mogą być hermetyczne, niezrozumiałe i w ogóle underground (na przykład pałucki), to co powiedzieć o ekspresie do kawy? Na cholerę jasna i przejrzysta instrukcja kiedy nawet proste urządzenia nie chcą działać? ("Linijki komunikacyjne") „To jest koniec świata! Naprawdę!” – pisze Kołodziejski w „Falenickim wierszu”.

Naprawdę? A jednak ironia i autoironia czasem okazują się być całkiem niezłą tarczą. I czasem bezlitosny, cięty język przeradza się w ciepły humor. Wybawieniem okazuje się przede wszystkim obserwacja osób/stworzeń trochę jeszcze nie ogarniających tego świata. Albo widzących go zupełnie inaczej. Na przykład dzieci. Albo zwierzęta. „Kotka sypia do góry nogami, bo kotki nie ogranicza żaden Newton” („Dwanaście linijek przeciwko jasności”). „Kotka, łaciaty patchwork, jest rudą jamnicą, proste, prawda? Nie trzeba być buddystą, żeby to zrozumieć” („Dziewięć linijek o kocie”).

Zdarzają się właśnie takie, cieplejsze momenty, ale trochę dostałem od Kołodziejskiego po pysku, jako przedstawiciel rodzaju ludzkiego. I dobrze, czasem dobrze sobie uświadomić pewne rzeczy i stanąć sam ze sobą na ubitej Ziemi. A potem? A potem zdać sobie sprawę, że to wszystko jest przecież całkiem zabawne. Nawet jeśli się „tuli puste miejsce”(„Pomiar odległości”).

Wiem, drogi czytelniku. To za mało na recenzję. Za mało Spielberga, odniesień do filozofii, za mało gender studies. Derrida nawet na to by nie splunął, a Bachtin się w grobie przewraca. I nie ma puenty z nieprzyzwoitą ilością fajerwerków. Ale spytajcie Kołodziejskiego. Nie musi być fajerwerków. Wystarczy kot, kawa i brudny śnieg. I zaledwie 50 gramów wody święconej. Może to „za mało na wiersz”, jak by niektórzy powiedzieli, ale też się dobrze czyta.

Marek Kołodziejski, Linijki, Miniatura, 2011

2 komentarze:

  1. "Wiem, drogi czytelniku. To za mało na recenzję. Za mało Spielberga, odniesień do filozofii, za mało gender studies. Derrida nawet na to by nie splunął, a Bachtin się w grobie przewraca. "
    - to, jak o mówią Anglosasi, "made my day" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kuba dziękuję. Bardzo fajna recenzja, choć na recenzję za mało tego wszystkiego, co wyliczyłeś;)
    A najbardziej się cieszę, że jak piszesz "dobrze się czyta" :)
    Raz jeszcze bardzo dziękuję.

    OdpowiedzUsuń