wtorek, 9 listopada 2010

Jeden wiersz

Ryszard Będkowski

Wiosna na motywach zimy



z braku; innych możliwości i większych ambicji,
w wyniku wrodzonego idiotyzmu,
(melduję posłusznie Szwejku)
przyjąłem posadę nocnego stróża – Księcia.
(poezja najwierniej trzyma się sennych recepcji,
krążących much i wyblakłych lamperii).

potem w przejściu podziemnym i ja po przejściach;
recytujący wiersze, zawsze pod innym tytułem,
np.: „wiosna na motywach zimy” albo „inny wątek”
w parku, lub innym miejscu, z którego kiedyś zjeżdżałem na sankach,
(również tej zimy, kiedy wszystkie platany, co do jednego, pękły).

(trzeba coś zrobić z tymi nawiasami - można je pominąć).
nie można pominąć powietrza, które, jak to w Sosnowcu,
jest szczególnie gęste, kwaśne i (zwłaszcza w okolicy dworca) ciężkie.
nie rozumiem mowy semaforów; niebieskiego światła, fioletowego też nie.
muszę oderwać się od szczegółu, bo spowalnia,
zarasta tkanki. chętnie opuszczę to miejsce.

Leszek, z braku mebli, trzymał książki w pralce.
nie lubił swojej schizofrenii i inteligencji.
mocował się ze słońcem a ja, ja piłem z wiadra.
leżeliśmy nad Gorzkim jeziorem, w myślach pisząc wiersze.
tam pokazał mi żyletkę, którą chciał się zdrapać z tego świata.
na pióra było za wcześnie.

w sieni śmierdziało mgławicami
- w kałużach taplały się myszy (a może gwiazdy),
koń pił z tego samego, co ja, wiadra.
matka Leszka witała „dzieńdooobry”, ojciec milczał,
jak zaklęty. pewnego dnia wyszedł napić się.
wróciła (w przenośni) tylko czapka.

tak było aż do wiosny (zima nie trwa przecież wiecznie),
wiosną wróciły zapleśniałe buty i poczucie krzywdy.
nigdy (nawet w przenośni) nie znaleziono paska.

może gdybyśmy umierali mniej dokładnie
(tutaj kończę, bo skończyła się kartka)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz