______________________________________________
Jakub Sajkowski, Google Translator, Łódź 2015
Copyright © by Jakub Sajkowski, 2015
Copyright © for the cover design by Agnieszka Sowała-Kozłowska, 2015
Jakub Sajkowski, Google Translator, Łódź 2015
Copyright © by Jakub Sajkowski, 2015
Copyright © for the cover design by Agnieszka Sowała-Kozłowska, 2015
Copyright © for this edition by Dom Literatury w Łodzi, 2015
Wydanie I
Printed in Poland
ISBN 978–83–62733–24–8
Seria: Biblioteka ARTERII, tom 27
Redakcja serii: Przemysław Owczarek
Redakcja tomu i korekta: Rafał Gawin
Projekt okładki i opracowanie graficzne: Agnieszka Sowała-Kozłowska
Grafika na okładce: Karolina Maria Siwiak
Skład i projekt typograficzny: Magda Ebert
Wydawca:
Dom Literatury w Łodzi
Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi
ul. Roosevelta 17
90–056 Łódź
Zrealizowano w ramach stypendium artystycznego Miasta Poznania.
Druk i oprawa:
Piktor s.c. Drukarnia i Wydawnictwo
ul. Tomaszowska 27
93–231 Łódź
_______________________________________________________________
"Gdyby ktoś zadał mi pytanie, które pojawia się w jednej z poetyckich piosenek Jakuba Sajkowskiego: „Poezja to szampan czy korki”, opowiedziałabym: w przypadku tego poety poezja to szampan. Jego wiersze buzują i momentami wywołują nawet zawrót głowy, i choć można odczuwać pewien dyskomfort i przesyt podczas czytania, zmagać się z nadmiarem konkretów, szczegółów czy cytatów z języka angielskiego i rosyjskiego, to jednak wiersze Sajkowskiego nie są tylko „ławicą egzotycznych ryb”, niosą coś więcej, wzruszają czytelnika i poruszają wyobraźnię. Po czterech latach od debiutanckiego tomu pt. "Ślizgawki" poeta przedstawia zbiór jeszcze ciekawszych, bardziej przemyślanych, spójnych i skondensowanych liryków. Warto się zgubić w nich i w ich języku na dłużej."
Wioletta Grzegorzewska
_________________________________________________________
Wydanie I
Printed in Poland
ISBN 978–83–62733–24–8
Seria: Biblioteka ARTERII, tom 27
Redakcja serii: Przemysław Owczarek
Redakcja tomu i korekta: Rafał Gawin
Projekt okładki i opracowanie graficzne: Agnieszka Sowała-Kozłowska
Grafika na okładce: Karolina Maria Siwiak
Skład i projekt typograficzny: Magda Ebert
Wydawca:
Dom Literatury w Łodzi
Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi
ul. Roosevelta 17
90–056 Łódź
Zrealizowano w ramach stypendium artystycznego Miasta Poznania.
Druk i oprawa:
Piktor s.c. Drukarnia i Wydawnictwo
ul. Tomaszowska 27
93–231 Łódź
_______________________________________________________________
"Gdyby ktoś zadał mi pytanie, które pojawia się w jednej z poetyckich piosenek Jakuba Sajkowskiego: „Poezja to szampan czy korki”, opowiedziałabym: w przypadku tego poety poezja to szampan. Jego wiersze buzują i momentami wywołują nawet zawrót głowy, i choć można odczuwać pewien dyskomfort i przesyt podczas czytania, zmagać się z nadmiarem konkretów, szczegółów czy cytatów z języka angielskiego i rosyjskiego, to jednak wiersze Sajkowskiego nie są tylko „ławicą egzotycznych ryb”, niosą coś więcej, wzruszają czytelnika i poruszają wyobraźnię. Po czterech latach od debiutanckiego tomu pt. "Ślizgawki" poeta przedstawia zbiór jeszcze ciekawszych, bardziej przemyślanych, spójnych i skondensowanych liryków. Warto się zgubić w nich i w ich języku na dłużej."
Wioletta Grzegorzewska
_________________________________________________________
Ty szto, krejzi?
z rosyjskiej
kreskówki
__________________________________________________
Część pierwsza: Piosenki
___________________________________________________
Piosenka o drugiej Irlandii
MF
Ten nadmiar, ten
ostry jak brzeg liścia, jak morska sól
Przesyt przywileju.
Seamus Heaney, „Ostrygi”
Heaney otwiera ostrygę. Belfast otwiera ogień.
Czytelnik otwiera książkę: powiedz, powiedz, no powiedz,
po co ci takie truchełko? Po co ci te bebechy?
Rozbijasz skórę orzecha, głos odbija się echem,
trafia pod strzechy Belfastu, który otwiera oczy.
Budzi go dym papierosów. Ciągle poci się, poci,
że nic a nic to nie mówi.
Potem pali się, pali
płynący, aby
ocalić, statek z gladiatorami,
zabiera od zapomnienia: ostrygi, małże, sushi.
To wszystko miało pójść z dymem, ale tylko się dusi.
To dobrze, niech będzie gęsto, niech się duszą w tym tekście
słowa jak balast
Belfastu. W Peweksie. W pekaesie.
The Cure
Duński jest jak
wiking pożerający drugiego wikinga.
powiedzenie studentów
skandynawistyki
Ona powiedziała, że kiedyś jadła bobra.
Parsknąłem śmiechem,
jakbym krztusił się łuskami,
jakby w piersiach opiłek, odłamek czy odłam –
smog i dym kadzidła, kłamcy i kapłani.
Była głodna, miała
wtedy wystające żebra.
Ja nie mam takich żeber, mam w piersiach żeremia,
już każdy kęs
łyknięty, wszystko trzeba zebrać
jak skład na Roskilde
Fest. I jak go oceniać,
skoro na koncertach gra i hip-hop, i Cure’y?
Poezja to szampan czy korki? Awaryjne?
Mówi Pan językami, może mógłby uczyć,
szkoda, Pańska składnia jest nieintuicyjna.
Piosenka noworoczna
Dziewczynko, inne media na mnie psy wieszają,
więc śmiej się do
mnie, śmiej się, jak konfetti rozsyp
coś, czemu tak
naprawdę nie sprostasz słowami.
Wstążki, okruchy
ciastek, krople krwi i włosy.
Rozmydlone są drogi serpentyn, poręcze
pękają od naporu
tłumów i odmrożeń.
Odwróceni jak mosty, odbici jak tęcza,
jak wasze „puk” albo „pyk” w bańki naszych głosów.
Ultrasonografia
Mutacje pluszu, gdy bawi cię kot bez tułowia.
Plastyczność piersi – tulisz te kukły jak puzzle.
Na puzzlach dęby, domy. Dym, linia brzegowa.
Piasek i woda w płucach zostaną na dłużej.
Milion dolarów zgarnie chłop, co zajdzie w ciążę.
Pozbędziesz się ciał obcych, które teraz łączą?
Jak skóra? Tułów? Mosty? Za długie. Nie zdążysz.
Plastyczność echa, bluszczu. Mur, mutacje kłączy.
*** (Rozbicie dzielnicowe. Pierwszy pada Dębiec…)
Rozbicie dzielnicowe. Pierwszy pada Dębiec.
Odchodzi kora, plastry. Blokowisko
tyczek.
Ja mógłbym być oparciem, czym ty będziesz? Mięsem?
Łuską? Strąkiem
grochu? Zaczyna się. Licznik
pęka jak termometry, jak domy winniczków.
Dochodzi rtęć czy ciepło? Czekamy, stoimy –
dziury po ślimakach obnażają wszystko.
Puste deski oberży, liście oberżyny.
Rozbicie dzielnicowe. Pierwszy pada Dębiec,
ostatnie porachunki. Mamy zdarte głosy.
W dniu, kiedy się rodzisz, jest akurat pełnia,
moja matka się krztusi pierwszym papierosem.
Tauryna
Nie stawiać na grzejnikach butów
i bagażu.
Wszyscy będą oglądać moją gołą goleń.
Zaczynam się rozbierać, bo ubrania parzą.
Zaczynam ściągać buty, ten pociąg jest domem.
Mam red bulla z lodówki, oni – płachty dworców,
czerwone płótna siedzeń. Jest ciepło, jest miłość.
Przespałem tak swój postój w tym przytulnym kojcu.
Więc miłość? Może wściekłość? To, co nie zabiło,
zostanie tylko ze mną i będą nawroty –
jemioła, dekoracje w corocznych radościach.
Pusty kojec po Bogu zajmą tłuste koty.
Puste kojce po dzieciach, które
trzeszczą w ościach.
Sonet do aury
Nie pozwalasz całować dziewczyny w policzek,
a swoją matkę owszem. I
to aż trzykrotnie.
Zaloty, rytuały, operacje magiczne
są zbyt
wyczerpujące. Już jesteśmy głodni.
Mury ze styropianu rozpadły się, na szczęście,
jadłem wafle ryżowe w
smaku morskiej soli.
Nadchodzą już przypływy,
chcemy być silniejsi.
Każdy z nas swoje
ziarno chowa w małej dłoni.
I sypie na polu, lecz pole jest morzem.
Niech morze muska twarze topielic, rozbitków.
Wygładzi ość w
radościach. Wskaże kość i korzeń.
Poplamiłem się rybą, to
jest jakiś symbol –
wyślizgnęła się z
rąk, bo ręce mam tłuste.
Gdy wołam ją „Mojżesz”, bierze wodę
w usta.
Sylvia Plath w Google Translate
musi brzmieć: czajnik z
gwizdkiem świruje na gazie.
We wszystkich moich czytaniach będzie mieć
dwadzieścia sześć lat,
ocalała prowadzona na
rzeź słowników,
rzeź słowików, niosących piękno,
pieśń ogniskową,
pękniętą strunę
głosową: czemu cię
nie ma na odległość ręki, albo
these poems do not live, they smile,
they smile, they smile at me. Powstają na nowo,
z uśmiechem na
ustach, choć niedoniesione.
Wszystkie twittery świata na hasło „Avalanche”
nadają lawinowo: „Sacha Baron Cohen”.
Potop
Walka ze śniegiem trwa,
przeczytałem w „Fakcie”,
wujek Sam na plakacie patrzy
w oczy: a ty, czy nadążasz? Co górą, opiłki czy płatki?
Czy show samoistnie wyłoni się z mgły
czy z dymu kadzidła, gdy kapłan wyciągnie dłoń?
To chaos jest bogiem, z ostatniego rzędu
w żaden sposób nie można dociec „skąd”,
gdy trwanie polega na niezliczonych dotknięciach.
Z ostatniego rzędu obraz jest zamazany.
Czy święty Franciszek
trzyma dziecko w rękach,
czy trzyma je niewidzialna proteza wiary?
I nie sposób dociec, czy to święty
podnosi je w górę, czy raczej dziecko
wyciąga ręce ku szyi,
chcąc go udusić.
I co ja mam z tego? Harmonię płatka śniegu?
A może ciepło, ciepło.
Plastikowej łuski.
___________________________________________________
Część druga: Taśmy
__________________________________________________
Rain Dogs
Oh, how we danced and
we swallowed the night
For it was all ripe
for dreaming
Tom Waits, „Rain
Dogs”
Zna trzy martwe języki i mógłby założyć
metafizyczne biuro tłumaczeń. Na Pradze
figurkę Matki Boskiej
można znaleźć
pod hasłem „Orange”. Jak to się mówi?
Oręż? Cała wataha psów,
są głupawe, za to
sikają ze szczęścia
na twój widok. Potem wszystko spływa,
kończy się horyzont.
Matka Boska w kolorze
zachodzącego słońca.
Bierzcie i jedzcie,
obraliśmy ją ze skórki, wywabiliśmy plamy
i teraz możecie wyciskać
wszystkie soki,
kleić się do siebie.
Już pali was w gardle
latarnia, wieża, gdzie języki zlewają się
w jedną masę.
Acid Bubble
You tried to kill me
off
Surprised I remain
Afraid of my own name
Alice
in Chains, „Acid Bubble”
Spotykam cię w tramwaju i przerywam czytanie
kryminału w języku duńskim; to ten, który brzmi,
jakby krztusić się surowym mięsem. Jestem zniewieściały
i anemiczny, wiozę kwiaty
dla nikogo, stawiam je na parapecie, żeby zaabsorbować światło,
prowadzić własne śledztwo wśród kłów i kłączy,
w prywatnej kabinie tłumaczyć symultanicznie dar języków.
Na przykład tej dziewczynce, ona też się krztusi
i w dodatku smarka w zimnym kościele,
a przecież to nie katar, a krew, krew naszego Pana
jest nie z tej ziemi, jak na filmach
science fiction
wypala wszystkie substancje organiczne,
tak by niczego nie dało się ukryć.
Odpicuj swój wiersz
Gdy męczy cię
dekonstrukcja, wracaj do puszczy. Pierwszym widokiem
będzie mamrotanie Józka na osiedlowym przystanku, gdyby był bogaty,
nie wyglądałby jak stary
alkoholik, miasto know-how
zaoferowałoby mu tonę kremów anti age +.
Gdy kusi cię wiwisekcja,
wracaj do dżungli,
odpicuj martwego gołębia pocztowego. Po trzecim wylewie
jest materiałem na piękną papugę czerwonoskrzydłą,
niosącą zawsze tę samą
nowinę, bezwiednie powtarzane zdrowaś, zdrowaś.
Gdy męczy cię
wiwisekcja, potraktuj to jako całość.
Zapisz ten refren i zapamiętaj, to, co zawieszone jak stary system,
zamień w ikonę na
ścianie. W talent show dla odpicowanych
masz jeszcze szansę.
Fields of Gold
Włączyłem radio,
leciało „Fields of Gold”,
choć wychowawca mówił, że na zieloną
szkołę
nie zabiera się walkmana. Pięknie jest,
tylko trzeba się wsłuchać. Dzisiaj prawdziwy
jest błysk śliny na
brudnej szybie autobusu,
o którą kompletnie
najebany kumpel z klasy opiera głowę.
Ostatni raz widziałem go, jak ze szczerym uśmiechem
głaskał brzuch
swojej dziewczyny. Nie było w tym wiele
delikatności, tylko błysk w
oku, zamiast błysku
chirurgicznego noża, przecinającego skórę
w bezpiecznych miejscach, aby wsłuchać się
w kolejne warstwy opowieści. Ze spoconej dłoni
wyślizguje się
pięćdziesięciogroszówka, brzęk monety, krzyk
nowonarodzonego dziecka.
Patrzę na niego,
nie chcę zdejmować
słuchawek.
Englishman in New York
BT
Powiedziałaś wtedy: w
tekstach Stinga jest wszystko.
Może chodziło ci o „Shape of My Heart”? Wyobraźmy sobie:
moje serce jest w żółto-czarnych barwach,
ma kształt odwłoka
zakończonego żądłem, który zamiast bronić,
wbija się w gardło,
puchnie i zajmuje strasznie dużo miejsca.
Na nic zdają się tłumaczenia
i znaki. Spytałaś: może więc tak
jak najstarsi Rzymianie zrezygnować z nauki
umiejętności mowy i dawać dzieci na wychowanie psom?
Wydało mi się to
głupie. Znam przecież jednego psa,
który nic, tylko przegryza kable. Potem jednak śniło mi się,
że morderca wspina się do okna,
odczepia od ściany, upada i dostaje afazji powypadkowej,
zaplątany w łodygi
bluszczu. Pies podchodzi, nie dzwoni po karetkę,
przegryza kłącza. Teraz
człowiek jest wolny, czysty.
Google Translator
Tie a red red red red
ribbon
Love is a many
splintered thing
Tie a red red red red
ribbon
Just walk on in
(Flowers on a razor
wire)
Sisters of Mercy
Mieliśmy się spotkać,
ale znowu zatrzymali cię ludzie,
którzy mieli dla ciebie coś istotniejszego
niż to nic, które bym ci powiedział (tylko pośmiał się
z groteskowego, białego króliczka,
naszytego na twoją czarną torbę. Rozlew krwi
jak u Monty Pythona). Wszystko trzeba wziąć w nawias.
„Wire” oznacza dla ciebie „drut”, ja nie mogę opędzić się od skojarzeń,
że „wire” to wir ostrych
jak brzytwa elementów,
który tnie zdania naszych wypowiedzi. Powstaje potok
jak z Google Translatora, ławica przestraszonych
egzotycznych ryb ze współczesnego wiersza: mówią
że „miłość” to wstążka w kolorze krwi, wieloszczet,
bezgłośny bezkręgowiec
z czerwonym pióropuszem.
Cmentarz dzieci
niepoczętych
Poprawiałem w ogrodzie wiersze znajomej, w tym czasie
nabuzowany pies biegał radośnie i bez celu,
potem wytarzał się w padlinie. Wściekłem się,
ale można było się tego spodziewać,
skoro ma imię po Ryśku Riedlu. Cały w trawie i zwłokach
skowronka? To nie skowronek, to resztki
ryb –
pokarm ptaków wodnych,
tych, które rzadziej doświadczają ognia,
niekoniecznie śpiewają, raczej skrzeczą, gdy coś uwiera je w gardło.
Poprawiałem w ogrodzie wiersze znajomej,
musiałem przerwać, żeby umyć psa, przygotować na drogę
od furtki do drzwi, ostatnią
w dniu dzisiejszym. Jakby ten kraj
chciał mnie uchronić, dbać
o niepoczęte, słabsze,
spalające się mniej skutecznie.
Playback
BT
Jestem Breżniewem, który bełkocze jak Ozzy
Osbourne, rozrusznik
rock and rolla uruchomił nie tę taśmę, więc przestałem
udzielać wywiadów. Bo jestem pieprzoną gwiazdą rocka?
Bo we krwi mam płyn hamulcowy, moje najnowsze uzależnienie, kroplówka,
podłączona jak smycz
twojego psa, z którym szliśmy na spacer.
Chciałem powiedzieć ci
coś ważnego, ale wodziłem za jego nosem,
wyglądał, jakby chciał
wciągnąć resztki heroiny. Chciałem ci o czymś powiedzieć,
ale rzucił się na mnie,
jakby była w mojej kieszeni.
Krapp
wchodzi do studia nagraniowego
Zostaw
jak jest
Leż na wysoko
postawionych poduszkach
Zostaw
jak jest
Zostaw
jak jest
SB
Dawno nie oddawałem krwi, gdyż według współczesnej krytyki
metaforyka somatyczna jest rakiem na
ciele najnowszej poezji.
Teraz tylko naświetlania i chemia,
po której należy czekać wiele miesięcy,
zanim kolejny wiersz będzie dobrze
naoliwionym organizmem, który wyrzygał
wszelką możliwą konfesję. Teraz jest wyrwany z ograniczeń
cielesności, doskonała endoproteza.
Dawno nie oddawałem krwi, krew przestała płynąć,
choć przecież nie przestała się poruszać.
Ach, śpiewaj, ukołysz, przewijaj, ostatnia taśmo Krappa.
Dorastaj, dorastaj, dziecino,
w warunkach fabryczno-cieplarnianych.
Obejmij mnie, ukołysz,
moja kreskówkowa kobieto-bluszczu,
czerwone kreski rtęci, kochane czerwone wstążki.
__________________________________________________
__________________________________________________
Część trzecia: Wstążki
_______________________________________________
Psychologia głębi
Czy jesteś pewien,
że chcesz przykładać chłodny skalpel
do intymnych miejsc? Przecież
już o tym
zapomniałeś. Twój kocyk
okazał się brudny i
zawszony. Kawałek dalej
kompletna nieprzystawalność światów.
Widać ją dopiero
wtedy,
gdy wszystko trzeba spisać. Mówisz:
chodź do mnie, ja mówię: jeszcze ostatnie zdanie,
kiedy kładę się wreszcie
obok,
ty już śpisz.
Tryb samolotowy
włączony
Tak cię kocham, że dla ciebie pewnie kiedyś
skasuję konto na Sympatii,
ale na razie jadę na rowerze w deszczu,
jestem mokry jak zwierzyna łowna, jak jebany
bażant smutku,
jak kura o imieniu Giselle, co ma zielone oczy
jak nie-kura,
żona Celane’a, którą ten
szaleńczo zaatakował nożem.
Co poeta może zrobić z włócznią? Polować
na okazje w mieście z największą powierzchnią
galerii handlowych na mieszkańca? Siedzę
w Poznań City Center, leki na nadciśnienie
popijam kawą i napojami energetycznymi. Potem
tłoczę się
w pociągu z innymi rowerzystami, właścicielami
psów.
Pies grzeje, nie odwzajemniam uczucia,
depcząc ogon, myląc go ze swoim paskiem od
plecaka.
Dziewczynie, która stoi w tej samej odległości
ode mnie,
co ty, gdy pijana przystawiałaś się do mnie
poprzedniego wieczoru,
mimowolnie patrzę w ekran, łączy nas wygląd
ikonki
informującej o nieodebranych połączeniach.
Wiersz o jednym norweskim słowie
KL
Alicja ze strony Feromony.pl
wysyła do mnie
automatyczne listy, nie wolno na nie odpowiadać,
żeby nie uwiodły, nie zamknęły ust.
Pisze: koniecznie aplikuj feromony na skórę!
Po ich zastosowaniu
znacznie łatwiej znajdziesz
potencjalnego partnera,
nawet jeśli zamiast „kocham”, mówisz „dommedagsfrykt”,
co po norwesku oznacza „lęk przed dniem sądu ostatecznego”.
Jej przyjaciółka, dzięki ich zbawczej mocy, założyła rodzinę
i urodziła trzy córki.
Pierwsza jest piękna, dlatego nazwano ją Estyma.
Druga jest subtelna, dlatego nazwano ją Dyskrecja.
Trzecia połączyła cechy dwóch poprzednich. Nazwano ją Eskalacja.
93 orgazmy ku chwale Islandii
KL
jak potrojenie
liczby pierwszej,
potrojenie liczby boskiej, trzy i
jeden. Bóg nie jest ziarenkiem,
jest naraz całą piaskownicą
z czarnego pyłu wulkanicznego. 93 orgazmy - lata, które upłynęły od czasu,
gdy pradziadek walczył w armii
pruskiej pod Verdun.
93 próby napisania wiersza-wulkanu,
który ma
przenieść zasklepić i połączyć
jak Eyjafjallajökull w 2010.
93 próby wymówienia Eyjafjallajökull.
93. dzień pradziadka w szpitalu po
wyjęciu kuli -
opowiedziałby mi o tym, gdybyśmy się
znali
i gdyby w ogóle odpowiadał na pytania
kiepskich pisarzy:
ach,
pradziadku, jak to jest po drugiej stronie?
9 i 3 orgazmy ku chwale Islandii
jak pobór 12 apostołów, którzy chcieli
karabiny,
a dostali dmuchawce.
Układy chaotyczne
Najbardziej poetycka jest umowa o dzieło,
a dzieło jest układem
dynamicznych skojarzeń,
więc jeśli jeż, to
korona z cierni,
a jeśli Bóg, to z obrożą-zabawką.
Umowa o „dzieło”, a może o „działo”?
Dlaczego, mamusiu, po jednej stronie
ulicy jest tabliczka przystankowa „Armii Poznań”,
a na przystanku powrotnym tej tabliczki nie ma?
Tak się czasem zdarza. Lecz nie ma „się zdarza”.
Może Bóg zapomniał o okolicy za
miedzą,
gdzie ulice bez nazw i psy bez obroży?
Armia Poznań dotarła tylko do
tego momentu,
dalej teren prywatny i prywatne zniszczenia.
Koło
Lokomotywa zepsuła się w Kole, trzeba się przesiąść
i czekać na tym zadupiu
jeszcze dwie godziny. Żeby się nie wkurwiać,
szukam w tym jakiejkolwiek symboliki.
Na przykład: pasażerowie
tłoczą się na peronie
w oczekiwaniu na sąd ostateczny,
albowiem Koło oznacza
dopełnienie przepowiedni.
Albo: wszystkich nas zmyje potop
i znikniemy w odpływach ceramiki łazienkowej „Koło”.
Albo po prostu: siedzimy na schodach peronu, nie wierząc już,
że ta firma dowiezie nas gdziekolwiek, wsuwamy sałatkę
warzywną i kabanosy
z plastikowych opakowań, usiłując nawiązać przypadkowe kontakty.
To wystarczająco beckettowskie i postapokaliptyczne.
Kabanosy z bułką czy bez? Symbolizm czy mimetyzm?
Tropy i tory nie są proste, wszystko wyrasta spomiędzy jak rozchodnik.
Jest najbardziej istotnym dowodem na to,
że gdy mówisz do ludzi,
ziemia trzęsie się od
wiatru.
Księga wyjścia
Daj mi „Gazetę Poznańską”, chcę zobaczyć, kto umarł – mówi ojciec,
jakby to miała być kronika towarzyska, a przecież wiadomo, że zmarli
są równie kontaktowi jak ci od ankiet, którzy mnie konsekwentnie
ignorują,
każą stawać w
ostatnim rzędzie. Mam metr dziewięćdziesiąt wzrostu
i wszystko bym zasłaniał, również odpowiedź na pytanie:
czy kiedykolwiek myślał Pan o sensie, o treści
swojego życia?
– choć trawiłem ją w
sobie tak długo, że stała się duszna.
ludzie bardzo długo czytają rachunki z restauracji, mielą te cyferki,
robaczki tuszu. Ja z tej odległości nic nie widzę,
uciekają przed wzrokiem.
Mam zawroty głowy,
przyjemne mrowienie
w cielsku złożonym do snu,
opasłym
jak wszystkie biblie świata.
Kurort. Grzeczni chłopcy
Jestem instruktorem ZHP,
dlatego staram się zrozumieć wszystkie
dzieci Honeta, bawiące się ogniem mistyki. W kolonijnym pociągu
tylko psst, szelest, chrupanie
grześków,
michałków
i innych.
Starszaki mówią, że są umorusani
jak jebane murzyny. Podobno tracę to, co najlepsze
i najbardziej pełnokrwiste – śmieją się,
gdy odmawiam palenia, potem upijają
mnie łatwo – gubię skarpetki i krawat. Wreszcie morze, czyli dym
z piasku i wody. Trochę zimno,
za to więcej przestrzeni. Słyszę dźwięki –
są całkiem ładne, choć też nie mają puenty.
Cell Phone
Jesteśmy już trochę
wcięci, kolega mówi:
stary, kurwa, tym wierszem dotykasz spraw ostatecznych.
Komórka, na której zapisuję kluczowe frazy,
oznajmia: osiągnąłeś już maksymalną ilość notatek.
Jesteśmy wcięci, w
mowie
półtora centymetra
od krawędzi, w piśmie przestrzeń paragrafów,
wchodzących w życie z opóźnieniem. Przykro
nam, to już koniec,
w dziesięć minut wykupiono
wszystkie towary promocyjne.
Komórka, w której zasypiamy,
pełna jest puchu i
pustych opakowań.
Czy kot, który zdradza swoją właścicielkę
ze
współpasażerami, powinien jeździć pociągiem? W jego głowie
rodzą się zupełnie inne zasady. Wierzy,
że
znalazł się w brzuchu wielkiego pancernika. Przepraszam,
oni się znaleźli. To tylko gra o przetrwanie,
chowają się w przedziałach
jak w pęcherzykach płucnych, co jakiś czas
jeden z nich otwiera
okno, lecz nic ponadto. Gdyby poszli dalej,
świat
gotów ich zdmuchnąć? Gdyby się zdecydowali –
byliby jak pęcherz, którego nie warto nawet przekłuwać
(jeszcze bardziej
upierdliwy).
Sami by pękli i rozpłakali się,
bo przecież są prowadzeni za rączkę.
Echolokacja
JL
I
Żółw
zbiegły z terrarium po paru zimowych miesiącach
wreszcie wygrzebał się z ziemi, tego samego dnia
zmarł twój
ojciec. Ja widziałem
znacznie mniej,
raczej nie zdążę na pogrzeb. W moim mieście igrzyska,
dla pijanych kibiców zmieniają organizację ruchu,
domalowują drugą linię ciągłą.
Zlikwidowali autobusy do małych miejscowości
(tak, twojej też), na tej trasie
będą walczyć bark w bark, jeden odbija się od drugiego
– echo w pustym kościele. Sport jest jak religia,
więc się żegnamy, moi przyjaciele są zajęci
rozmową ze znanym piłkarzem,
który przy piwie opowiada ciekawiej i widzi
więcej,
w końcu ma podwójne
obywatelstwo.
II
Kapłan już jest stary, schorowany i lekko przysypia –
świece zlewają się w jedno i stygną,
jakby ołtarz był szkiełkiem
chemicznego preparatu. Zapomina wymienić nazwisko babci
w intencjach, co w zasadzie zaburza sens
spotkania
z resztą krewnych, widywanych tylko przy takich okazjach.
Święta rodzina, trzeba się dzielić
rozmowami, zakalcem wiśniowego placka. Po trzecim wylewie
babcia nie odróżniłaby go od ciała i krwi. Kiedyś była
przyrodnikiem,
potem szkiełka preparatów
skupiły w sobie cały żar,
spaliły się wszystkie numery telefonów, notesy z nazwiskami.
Stała się pustą katedrą, echem: zdrowaś, zdrowaś,
zdrowaś.
III
Tego dnia, kiedy nie
potrafiłem
odróżnić skorupiaka od gada,
zdałaś sobie sprawę, że trylobit osierocił
miliony Polaków,
którym jego imię
nie mówi nic. Mimo to
starają się, opiekują zwierzętami, budują im
zagrody,
jak twój ojciec. I uważasz, że w ten sposób
można się porozumieć? Żółwik?
Żółwik ucieka, schodzi w głąb, komunikuje się przez leje
po meteorytach i
podkopach. Poprzez to, co wydrążone
i spalone. Jeśli nie rozumiesz, nic nie szkodzi,
tłumaczyć dziewczynie spalonego,
to jak tłumaczyć naszym rodakom present perfect.
Ta strefa czasowa
jest jak miska z wodą. Odbija się twarz Pana –
po chwili przychodzą gady
i zaczynają chłeptać. Swoim nieludzkim językiem
niszczą cały sens.
Zamienili więzienne cele na obrączki
Shakes
your hand
Takes
your gun
Wants
you out of the sun
Ladytron,
„Destroy Everything You Touch”
Zamienili więzienne cele na obrączki,
a teraz jadą uchachani tramwajem,
gołąbeczki, chciałoby się powiedzieć o tych czterech pijanych,
umięśnionych facetach, którzy stoją
nade mną,
kiedy czytam wiersze Tkaczyszyna-Dyckiego.
Śmieją się z Tomka, którego dziś z nimi nie ma,
nie dosłyszałem, czy „zaginął” czy raczej „zginął”
w akcji.
Wszyscy wpychają się do jednego wagonu, tracą oddech,
redukują samogłoski i nazwiska. Na przykład:
to tylko „Dycio”, w tomiku Dycia nie ma nic
o Tomku,
więc nic nie wiem – kto brał
udział w akcji,
kto podawał, kto strzelał. A strzelał
tak, że rozerwało siatkę i złapaliśmy
się wszyscy na tym,
że „Dycio” brzmi jak kumpel z tej samej klatki.
Ultrasonografia
Zerwany ze smyczy pies w czarno-białe łaty
daje się głaskać w autobusie,
jakby małe, samotne stworzenie miało być odpowiedzią
na minus piętnaście, białe połacie styczniowego sadu
z ciemnymi punktami gołych drzew. Co tu robisz, bezdzietna
suko?
Czy znajdziesz choć jednego dzikusa rodzaju ludzkiego,
który będzie chciał dotknąć twoich gruczołów mlecznych?
Mieć dzieci, karmić piersią – to nie dla mnie,
zwierza się dziewczyna, ciało ma bez zarzutu.
Czysty brzuch, czyste piersi. W ten zimowy
dzień
dotyka ich jeden z chłopców, wciąż
jest mu ciepło.
Studio Semafor
E.
Tylko o dziecku myśli się w tym domu,
w tym pokoju zamkniętym jak zamek
w środku miasta przedzielonego murem na pół
jak Bielsko-Biała, owoc, który dojrzewa
– polskie Big Apple, jędrne i słodkie,
więc wydrążone do cna.
Tylko o dziecku myśli się w tym zamku,
jest kołyska, baśniowy koszyczek
z kapturkiem, pod którym nic nie ma.
Można by ukołysać wszystkich, gdyby się pomieścili:
ktoś by pomyślał, że o miejsce gotowi
przegryźć sobie gardła, a oni tylko wiją się,
podchodzą pod mury, przykrywają je jak kołdra,
jak łodygi bluszczu w gothic novel lub Gotham.
Nauka chodzenia
Zlituj się, dziecko, głowa mi pęka od tych wszystkich
rodzinnych obowiązków, dzielenia się, rozmnażania, irytują mnie
twoje głupie pytania, dlaczego nie zadasz ich młodszej siostrze,
dlaczego zamiast tego całujesz ją w czółko,
żadnej śliny, żadnych łez, substancji
organicznych
podsycających ogień
tego przedziału, tej kwatery, czy ty, kurwa,
chcesz zostać kaleką, kiedy tak zakładasz
lewy bucik na prawą, a prawy na lewą nóżkę;
i jak ty chcesz nauczyć się chodzić, jeździć
w delegacje, zostać kapiszonem, przepraszam, japiszonem
tego przedziału, tej kwatery; żadnych pytań, żadnych
kwiatów; nie mam w walizce ubrań roboczych;
nie mam swojej grządki;
nie mam dość siły
roboczej, by kopać, wyważyć furtkę,
położyć się; odnaleźć swoją kwaterę
w tym ponurym ołpen spejsie
Drzazgi
Drużynowy każe chłopcu naostrzyć kij, później
włożyć go do ognia. A my? Czy jesteśmy
w stanie odpowiedzieć tym samym,
gdy ruchy mamy spowolnione
jak w powietrzu tężejącym od mrozu? Mówię my,
bo takie jest zagęszczenie terenu,
choć wcale nie ma mostów. Nigdy nie wiem,
dlaczego nie masz siły mówić,
kiedy
odwracasz się plecami. Niezależnie od wszystkiego,
jesteśmy połączeni
jak osobne włókna
w kawałku drewna.
Kiedy chłopcy z piątej klasy
bawią się ogniem, stajemy się jednym.
Noc w pociągu
Siedzę naprzeciw ciebie i chowam twarz za gazetą
w poszukiwaniu czegoś zabawnego. Kiedy znajduję,
śmiech trawi wszystko,
następuje zwarcie i wysiada światło w nocnym pociągu.
Jestem nagi, ale na szczęście mnie nie widać.
Zobacz ten tytuł: „Ekshibicjonista zaszył się i schował,
bo ucieka przed policją”! Czyż to nie jest poezja?
I czy skoro mam w sobie miłość, to wypada mi mówić
językami nagłówków?
Łazarz
MG
Twoja córka miała osiemnaste urodziny
na początku listopada,
więc trudno powiedzieć coś o kwitnięciu, ale są płomienie.
Chłopcy mają katar (a u nich to tak, jakby umierali od ran
po wybuchu),
dziewczynki szukają sztucznego mleka w katakumbach fabryk.
Karmią, przewijają
i tak od nowa. Każdą rankę bandażują osobno,
oddzielają od ziemi jak stygmaty,
przykładają kostki lodu, plastry
z gniazda, z jaskini Łazarza. Podrażnione pszczoły
wylatują za wcześnie. Zanim zamarzną,
jeszcze żądlą. W poszukiwaniu pierwszych kwiatów
kołują jak bombowce.
Noc wigilijna
MG
Mam nadzieję, że nie pobrudzę ci koszuli,
gdy położę głowę na piersi. Wynurzę się z ciasnego akwarium
rozmów o patroszeniu karpia
jak ślimak winniczek, uznany przez Unię za „rybę lądową”,
czyli zdefiniowany tak, by nie miał racji bytu.
Przez Unię? Co sądzisz o uniach?
Czy zaczniesz teraz pisać wiersze patriotyczne
o syrenach, które panują u wybrzeży Bałtyku?
Tu na szczęście urywa się ślad śluzu, jest czystość
sztucznego śniegu. Słowa i fale zastygają
kilkadziesiąt centymetrów
nad poziomem morza, jak okopy
albo jęzor lodowca.
CHAD
Dziewczynka pisze wiersz pt. „Chłód”. To tytuł zbyt ogólny,
by dawał jakieś wskazówki.
Może wy pomożecie,
chłopcy? Poeta z Poznania pisze, że kiedyś chodziło o
miłość,
poeta z innego miasta, że seks w Łodzi to tylko na
Gdańskiej.
To w końcu gdzie? Nie ma albo – albo. Nie ma
Czad albo Chile. Nie ma chłód albo CHAD.
Sakramentalne „tak”
oznacza idealną symbiozę błękitnego krawata pana
młodego z suknią,
a więc spienione morze, a więc pianę
na ustach psa, który szuka wody na pustyni
Atacama.
Może jednak dystans, bo przecież widziałeś wszystko?
Sample wierszy jak kostki lodu w klatce
zamrażalnika.
Sample wierszy jak lek w paczce tabletek.
Kostki lodu jak lep w zagraconym
mieszkaniu.
Biała śmierć i surowe
mięso.
MMB
Biała śmierć, powiedział mi kardiolog,
dając znaczenie
kostkom cukru wkładanym do kawy. Ale nadal
nie mogę się dobudzić. Musiałaś przyjść
ze schabem dla kota w torebce, spytałaś: przechowasz mi?
Oczywiście zapomniałaś o nim, i tak zostałem
z fragmentem cudzego ciała w lodówce. Makabryczna sprawa,
coś trzeba z tym zrobić, nie może się zmarnować. Śpisz?
Najgłupsze pytanie świata, a mimo to trudno o klarowną odpowiedź.
No więc mały retusz: Biała śmierć i surowe mięso,
jak tytuł głupiego horroru, wreszcie ciśnienie skacze. Zabijamy czas
jedząc, pijąc, potem wsiadamy do taksówki, któreś z nas
kostkom cukru wkładanym do kawy. Ale nadal
nie mogę się dobudzić. Musiałaś przyjść
ze schabem dla kota w torebce, spytałaś: przechowasz mi?
Oczywiście zapomniałaś o nim, i tak zostałem
z fragmentem cudzego ciała w lodówce. Makabryczna sprawa,
coś trzeba z tym zrobić, nie może się zmarnować. Śpisz?
Najgłupsze pytanie świata, a mimo to trudno o klarowną odpowiedź.
No więc mały retusz: Biała śmierć i surowe mięso,
jak tytuł głupiego horroru, wreszcie ciśnienie skacze. Zabijamy czas
jedząc, pijąc, potem wsiadamy do taksówki, któreś z nas
całuje się z taksówkarzem. Taksówkarz jakoś
to lubi.
Wywozi nas gdzie bądź.
Od autora
W „Odpicuj swój
wiersz” – pierwsze zdanie autorstwa Wojciecha Kassa.
W wierszu pt. „Księga wyjścia” – fraza o rachunkach autorstwa Marcina Świetlickiego, z wypowiedzi na spotkaniu
autorskim w Poznaniu.
W wierszu pt. „Zamienili
więzienne cele na
obrączki” tytuł i jednocześnie pierwszy wers jest parafrazą tytułu artykułu w „Super Expressie”.