niedziela, 27 listopada 2011

Marylin Dumont, "Wypuść konie" (Let the ponies out) - eng->pol

Wypuść konie

och tato, jakbyś ode mnie odpłynął, albo któraś część ciebie odpłynęła z wodą
czystą wodą na modrym talerzu, u podnóży przesiąkniętych niebem, tato
jakby twój oddech oderwał się ode mnie, jakbym uciekła, zrzuciła ciężar
twoich kości, mięśni, organów, jakbym uciekła od ciebie, uniosła się, powstała
aż staniesz się w całości oddechem wypełniającym przestrzeń, unoszącym się, zrzucającym białe
biel
twoich prześcieradeł, noszonych powietrzem, zabranych podmuchem wiatru , konie bez uzd
wypuść konie
otworzyłabym bramę, gdybym wiedziała gdzie jest, gdyby ktoś stworzył bramę
przez którą odejdziesz, odpłyniesz, wyrwiesz się
z tego eksperymentu do świątyni oddechu, wiatru
i zjawisz się na nowo wraz z burzą pierwszych lat,
z Chigayow tnącym chmury nad twoimi oczami, gdy rosną
pióra twoich skrzydeł,
unosisz się ponad polami tłustych koni, świerków, brzozy i topoli, zataczając
kręgi szersze niż ten mały, sterylnie biały kwadrat
którym oddychasz, gdybyś wstrzymał oddech byłbyś zdolny
uciec, odejść gdziekolwiek chcesz, eksplodować i opaść na preriach
zakwitnąć na oczach krokusów
zjawić się w pyle tui przecinanej piłą
w zapachu grubej skóry
w świście drzew
w dalekim dźwięku piły, drwala tnącego drewno
w łagodnym łuku filcowej czapki, w wolnym kłusie koni

Let the ponies out

oh papa, to have you drift up, some part of you drift up through water through
fresh water into the teal plate of sky soaking foothills, papa,
to have your breath leave, escape you, escape the
weight of bone, muscle and organ, escape you, rise up, to loft
till you are all breath filling the room, rising, escaping the white,
the white
sheets, airborne, taken in a gust of wind and unbridled ponies,
let the ponies
out, I would open that gate if I could find it, if there was one
to let you go, to drift up into, out, out,
of this experiment into the dome of all breath and wind and
reappear in the sound of the first year’s thunder with
Chigayow cutting the clouds over your eyes expanding, wafting, wings
of a bird over fields, fat ponies, spruce, birch and poplar, circling
wider than that tight square sanitized whiteness
you breathe in, if you could just stop breathing you could
escape, go anywhere, blow, tumble in the prairie grass,
bloom in the face of crocuses
appear in the smell of cedar dust off a saw
in the smell of thick leather
in the whistling sounds of the trees
in the far off sound of a chainsaw or someone chopping wood
in the smooth curve of a felt hat, in unbridled ponies


Marylin Dumont (1955) - kanadyjska poetka pochodzenia Cree/Metyskiego; wielokrotnie nagradzana i antologizowana; opublikowała trzy zbiory wierszy:

A Really Good Brown Girl. London, ON: Brick, 1996. ISBN 0-919626-76-9
Green Girl Dreams Mountains. Lantzville, BC: Oolichan Books, 2001.
that tongued belonging. Cape Croker ON: Kegedonce Press, 2007.

sobota, 26 listopada 2011

Justyna Krawiec - right from hell to Poznań. Wieczór poetycki

But have you heard the news
There's a sad song singer coming-

Johnny Cash

Z Łódzkiego industrialu i mroku
Przy dźwięku metalu, dziewięciocalowych gwoździ
z oparów opuszczonych fabryk, z depresyjnym drivem i złowieszczym uśmiechem poszerzonym żyletką
z pianą na pysku i sierścią płonącą jak otchłanie piekła
wyłania się

Justyna Krawiec!!!!!

Poetka z Łodzi
której książka debiutancka ma w sobie tyle szatana i piekła,
że w Empiku w Łódzkiej "Manufakturze" od egzemplarza dołączonego do Arterii spaliła się ponoć cała półka z poezją (mimo że zatytułowana jest "Chłód"),

której ksiązka ma w sobie tyle mroku
że w Poznańskiej "Plazie" półka z poezją ogarnęła się egipskimi ciemnościami i znikła

niektórzy myślą że to wszystko wina polityki wydawniczej Empiku, który ma w dupie poezję i sam doprowadza do zniknięcia półek z poezją, ale nie dajmy się zwieść!!!

przekonajcie się sami, czy wyjdziecie ze spotkania z tą poezją żywi.
Nawet jeśli nie, zapewniam że warto się tak poświęcać.

Zapraszam 3 grudnia 2011 roku
o godzinie 18:00
w "Sali Niebieskiej" Poznańskiego klubu "W Starym Kinie"
ceremonię poprowadzi Jakub Sajkowski

Let the hellhounds bark
let the hellhounds yell
Justyna Krawiec's coming right from hell!

*Gigantyczna siła poezji Justyny Krawiec obudziła z grobu samego Iana Curtisa,
który zgodził się wziąć udział w promocji wieczoru.

** Justyna Krawiec - urodzona w 1988 w Łodzi, tu mieszka i studiuje. Współautorka czytnika oraz laureatka XVI edycji konkursu im. Jacka Bierezina, której pokłosiem jest jej debiutancki tomik "Chłód" (Biblioteka Arterii 2011, zapewne niebawem dostępny z czasopismem "Arterie" w Empikach). Konkurs im. Jacka Bierezina jest pierwszym (i być może, jak deklaruje, ostatnim) konkursem w jakim w ogóle wzięła udział.

środa, 23 listopada 2011

Jeden psi wiersz

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

XVI.

dokarmiam wszystkie wyimaginowane
psy i zwracam sobie wolność
na wolności również wyprowadzam
i dokarmiam wszystkie obce

i nieobce sierściuchy których nikt nie chciał
lecz nie stwarzam im domu (oprócz
wiersza) obecne i nieobecne w które nikt
nie wątpił (tym bardziej ja nie będę

przed nimi uciekał) dokarmiam więc
wszystkie wyimaginowane psy
lecz nikogo do siebie nie dopuszczam
oprócz jednego małego zaropialca

Imię i znamię, 2011

niedziela, 20 listopada 2011

Łazarz

Dzień, w którym twoja córka miała osiemnaste urodziny
to prawie początek listopada,

więc trudno powiedzieć coś o kwitnięciu, ale są płomienie.
Chłopcy mają katar (a u nich to tak, jakby umierali od ran po wybuchu),

dziewczynki szukają sztucznego mleka w katakumbach fabryk.
Karmią, przewijają

i tak od nowa. Każdą rankę bandażują osobno,
oddzielają od ziemi jak stygmaty,

przykładają kostki lodu, plastry
z gniazda, z jaskini Łazarza. Podrażnione pszczoły
wylatują za wcześnie, zanim zamarzną

jeszcze żądlą, w poszukiwaniu pierwszych kwiatów
kołują jak bombowce.

czwartek, 3 listopada 2011

Dwa wieczory w Starym Kinie

Zapraszamy na dwa sobotnie wieczory poetyckie w klubie "W starym kinie" w Poznaniu,
w których maczają palce autorzy czytnika.

Pierwszy Pauliny Korzeniewskiej, Joanny Dziwak i Jakuba Sajkowskiego, prowadzony przez Dawida Junga,
odbywający się 19.11 o g. 18:00.

Drugi - Justyny Krawiec, prowadzony przez Jakuba Sajkowskiego,
odbywający się 3.12. o g. 18:00

Justyna Krawiec i Jakub Sajkowski, to (dla przypomnienia) ci co sobie mieszkają na tej stronie,
natomiast reszta to:

Joanna Dziwak – wiersze publikowała w wielu pismach literackich, m.in. w „Akcencie”, „Toposie” i „Czasie Kultury”. Tłumaczyła również poezję Bertolta Brechta. Ukończyła filozofię na UJ. W 2010 roku została nominowana do Nagrody im. Andrzeja Krzyckiego, a w 2011 za debiutancką książkę "sturm & drang" (Zeszyty Poetyckie, 2010) otrzymała wyróżnienie w konkursie Złoty Środek Poezji na najlepszy debiut poetycki 201. Pochodzi z Dęblina, mieszka w Krakowie.


Paulina Korzeniewska - studentka filologii rosyjskiej i angielskiej na UAM w Poznaniu, stypendystka na Uniwersytecie Wileńskim, Nominowana do Nagrody Andrzeja Krzyckiego w 2010. Wyróżniana i nagradzana w kilkunastu ogólnopolskich konkursach poetyckich. W 2011 r. ukazał się jej debiutancki tom poezji "Usta Vivien Leigh" (Bramasole). Mieszka w Poznaniu.


Zapraszamy serdecznie!

wtorek, 1 listopada 2011

Po omacku, ale z ogniem. "Wyjście w ciemno" Roberta Rutkowskiego

Wyjście w ciemno Roberta Rutkowskiego to wyzwanie dla czytelnika i idealna książka dla recenzenta. Czytelnik niczego nie może być pewnym, będzie brodził trochę po omacku, a mimo to, gdy zechce przyjąć rolę recenzenta, aż cisnąć mu się będą na usta, jeśli nie odpowiedzi, to chociażby szereg pytań.

Zacznę od ogółu, czyli „o czym”. W zasadzie trudno jednoznacznie stwierdzić (jak już wspomniałem, można nadziać się na wiele pułapek), ale wydaje mi się że to książka o „wątpieniu”. Wiele w Wyjściu w ciemno odniesień do religii, które każą spojrzeć na świat z Wyjścia w ciemno z dwóch stron. Zacznijmy od tego, że świat ten wydaje mi się światem bez boga. Frazę świat bez boga można rozumieć dwojako: po pierwsze jako zły, płytki, pusty. Coś w tym jest, pytanie czym/kim jest bóg. Kiedy Robert Rutkowski pisze w trójcy jedyny/lecz w zestawie/taniej aby nie poplamił niedzielnego ubrania, zwraca uwagę na płytkość i łatwość wycierania sobie „gęby” słowem bóg, ale z drugiej strony w żadnym momencie nie podaje alternatywy, innego boga, który by mógł nad tą pustką i płycizną zapanować. Zatem w tej książce podmiot liryczny stara się „radzić sobie samemu” – nieco w ciemno, po omacku, nieporadnie - i do takiego rozumienia tytułu jestem bliższy; czyli w ciemno = po omacku, niepewnie, zahaczając też o mrok, czasem ze strachem – ale niekoniecznie dając temu „mrokowi” sobą zawładnąć. Nawet jeśli po omacku, pojawia się po drodze ciepło, miłość, ciekawość – i język, który daje tyleż niedoskonałą, co bezcenną możliwość poznania.

Właśnie, język. Robert Rutkowski podchodzi do języka w sposób – jak mi się wydaje – bardzo ambitny. Ba, wręcz mogłoby się wydawać, stara się pogodzić rzeczy skrajne. Po pierwsze, podchodzi do języka z pokorą, uwagą, oszczędnością, a jednocześnie nierzadko stara się mówić wprost, odważnie. To zresztą kolejna ciekawa sprawa, bo wydawałoby się, że oszczędność słowa implikuje bardziej „ukrywanie” sensów, gdy tym czasem zdarza się, że podane są one na tacy. Oczywiście pozornie, z czym czytelnik z pewnością nieraz będzie miał zagwozdkę, i nieraz się na tym „przejedzie”. Tak jak w wierszu „teraz”, którego puenta niepowtarzalna/jak każda wydała mi się z początku nieco gorszą wersją zasłużyłaś na lepsze. Jak wszyscy Miłobędzkiej, co okazało się osądem niesprawiedliwym, bo ponowne czytanie wydobyło z banalnej wydawałoby się frazy coś znacznie ciekawszego – właśnie wspomniane zacieranie się, a także współistnienie sprzeczności – czy brodząc po omacku, idąc w ciemno widzimy za mało, czy za dużo? Takich paradoksów jest więcej. Żeby jednak podjąć się rzeczy paradoksalnych, właśnie najprostsze słowa są idealnym środkiem – nie popisują się, nie zapętlają rzeczy dodatkowo, a jednocześnie same zyskują innego, ciekawszego wymiaru.

Uważne, ascetyczne traktowanie języka przy jednoczesnej prostocie skutkuje niejednokrotnie świetnymi frazami. Takimi jak króciutki wiersz pt „Wielkanoc”, który brzmi (w całości) raduj się/kto/może. Tutaj zresztą wchodzą kolejne sprzeczności - między powagą a żartem poetyckim, czy też zabawą słowną, która doskonale radzi sobie z treściami ciężkiego kalibru. Choć nie zawsze doskonale. Wątpliwości czy udało się pogodzić „sprzeczności” odnoszą się do wiersza „przypis”. W tym oto tekście Rutkowski pisze niech cię nie zwiedzie mój nieświeży oddech – by zakończyć patetycznym przypis do nicości. Ja mam wrażenie zbyt dużego rozdźwięku stylistycznego. Problem z patosem mam również w wierszu „łowienie spod lodu” który co prawda zawiera świetną zwrotkę

nie wierzę tym
którzy chodząc po kruchej tafli lodu
mówią
że chodzą po wodzie


wcześniej jednak następuje fragment bardziej patetyczny, i bardziej oczywisty

nie wierzę
upozowanym rimbaudom
z ostrym makijażem
nieprzespanych nocy


pomijając, że fraza ta jest po prostu niezbyt ładna językowo. Największe jednak wątpliwości wprowadza wiersz „piosenka dla mirandy”, która w moim odczuciu po prostu nie pasuje do całości tomu, a jednocześnie zawiera sporo fraz – moim zdaniem – kiepskich: garb naszych nocy, domknięty nawias nóg, etc. Jednak – jak już wspomniałem – zadanie sobie Robert Rutkowski postawił ambitne, a w przeważającej części radzi sobie z nim naprawdę dobrze, nad mniej udanymi żartami językowymi przeważają te celne, a nad słabszymi fragmentami te rozkładające na łopatki. „białe rękawiczki”, „D.O.M”, „teraz”, „pan cogito i życie po śmierci” (świetna dyskusja z – wydawałoby się – zbyt wyeksploatowanym tekstem), „wielkanoc”, „rano”, „suma” – sporo jest tekstów, które dają dużą przyjemność czytania, a i być może te fragmenty które podałem w wątpliwość z czasem nabiorą nowego znaczenia.

Swoją drogą, w najkrótszych tekstach skojarzenie z przywołaną tutaj Miłobędzką – co prawda luźne, dotyczące ogólnie traktowania języka – trochę się nasuwa, nawet jeśli autor jest skromny i będzie się przed nim wzbraniał; z jednej strony skromność i pokora to nic złego, z drugiej – im bardziej ambitnie się mierzy, tym ciekawiej. Wyjście w ciemno pokazuje to doskonale.

Wyjście w ciemno, Stowarzyszenie im K. K. Baczyńskiego, Łódź 2009