czwartek, 29 września 2011

Justyna Krawiec, "Chłód"

Nie dalej jak wczoraj odbyła się premiera debiutanckiej książki współautorki tego bloga. Spotkanie fantastyczne, a sama książka cieszy mnie niemal jak własna/bardziej niż własna/równie jak własna (niepotrzebne skreślić). Książkę można kupić razem z pismem "Arterie" (nr 10), które niebawem zapewne znajdzie się w Empikach. A poza tym... albo nie. Resztę zachowam dla siebie.

Krew wypływa zawsze z lewej aorty.

napisać wiersz rwący się jak oddech, który dotrze do ciebie
i przykryje jak rzeka. żebyś mógł płynąć tylko wstecz,
do tamtego brzegu, gdzie zapamiętasz jedną ziemię, niebo,
świat.

moje palce są szorstkie. w skórze mieszka zima i krzyżuje mi szyki,
a całe ciało jest jak chleb. częściej kruszą się ramiona. ciepło
przechodzi przez nie jak powietrze, pozostawia zacieki i plamy.
plamy są cieplejsze i wyrastają z nich kwiaty.

mój świat jest niebieski i nie pamiętam w nim bólu.
nie poznaję go, gdy przychodzi cicho jak kot i opiera łapy
o nagie kolana. nie poznaję już niczego,
tylko kolor twoich oczu wypływa do mnie
i gładzi mi palce.

rzeka nie dosięga cię, niebo rodzi deszcz,
który rozbija skrzydła ptakom. ale wiersz nie jest nie rwie się,
niczego nie zatyka. odpływasz od brzegu
jak łódka. kręcisz się w kółko. a za tobą świat.


Nocny.

było powiedziane: to jest mężczyzna i należy go
kochać. jest środek nocy. przyciśnięta do poręczy
próbuję odpalić papierosa. balkon to złudzenie
wejścia w przestrzeń, w głębszy oddech.

za ścianą sąsiad wyzywa żonę od szmaty - jej zduszony
betonem lament brzmi jak egzotyczna mantra.
nucę razem z nią. strzepując popiół przed siebie

skupiam wzrok i próbuję zauważyć moment, w którym
ciemność wchłania gorący, czerwony płatek. to taka
gra w opóźnienie, bo przecież zostało powiedziane:

będę cię kochać, moje smutne zwierzę.


psy i wilki (ciepło)

chcesz? urodzę ci hybrydę,. dziecko. to nic trudnego.
wystarczy znak, nieprzełożony na żaden ze znanych
symboli.

wytrzymałam już siebie, gorszych kobiet nie pamiętam.
mówisz: dzieli nas czas i tamto.

czas jest ruchem powietrza, obrotem ciała,
krótkim gestem, proszącym o więcej, tamto nie ma ze mną
nic wspólnego.

mój język jest obcy i potrafi kaleczyć, ale jeśli chcesz,
urodzę ci dom,. świat, a w nim nowe święta i światło.
tylko spróbuj odczytać: na nagiej dłoni przynoszę ciało.
siebie wystawiam za cel.

sobota, 24 września 2011

Już za chwilę "Samosiejki"

Już za dosłownie momencik premiera książki współpiszącej ten blog Justyny Krawiec, oczekiwanie sobie umilę zapowiedzią innego tomiku. Też za momencik (niewiele dłuższy momencik) swoją trzecią książkę poetycką (pt. "Samosiejki") wyda Teresa Baczyń... przepraszam, Teresa Rat... przepraszam, Teresa Radziewicz, laureatka konkursów im. Baczyńskiego i im. Ratonia (i wielu innych). Ta trzecia książka jest nagrodą w tym drugim konkursie. Nadal trudno pomylić tę narrację z jakąkolwiek inną, choć tym razem będzie bardziej baśniowo. Miejmy nadzieję że równie ciekawie. A może nawet bardziej. Przed Państwem, próbka umiejętności poetki. Przepraszam, nie "próbka umiejętności", bo o tych wszyscy juz wiedzą. Przed Państwem próbka "Samosiejek".


Każda kobieta ma w sobie czarownicę

Kamili

Nie chciała dłużej tęsknić, obrazy uciskały i kładły się
na codzienności strumieniami bólu. Hanno – słyszała
w głowie głos babki – Hanno, na tę chorobę najlepsze
będą zioła. Siedem ziół zebranych w siódmej godzinie

siódmego dnia siódmego miesiąca. Weź gałązki dziurawca,
ziele bratka trójbarwnego, piołun niosący gorycz i kwiat lipy,
która rozgrzewa krew. Znajdź w cieniu macierzankę, sparz ręce
pokrzywą, dodaj rumianku. Zioła zalej wrzątkiem, wywar pij

siedem dni; w ostatnim zrób porządki. Wyrzuć pęknięty talerz
i wyszczerbiony kubek. Otwórz okna, pozwól przeciągom
zawładnąć twoim domem. I wołaj: idź precz, idź precz!
Pamiętaj, każda kobieta nosi w sobie czarownicę,

muszą jej słuchać wszystkie tęsknoty świata.


Listy

Hanna pisze znowu o tym samym, bo co innego może
się zdarzyć? Ot – wrotycz przy ściągniętych upałem drogach
nagle wysechł, na łąkach zostały tylko rdzawe cienie. Tego lata

za wcześnie zakwitł, oszołomiony nadmiarem słońca. Kogo
obchodzi, że macierzanka wyczerpała się nasionami? Że nawłoć
przekwita, lipowe liście żółkną, a jarzębina od połowy sierpnia

syci się czerwienią? Kogo obchodzi spojrzenie nieba,
zaciągnięte stalowym odcieniem, niepotrzebna słodycz
owoców pod jabłoniami? Hanna wszystko spisuje

i rozsyła. Czytaj – prosi – czytaj, ty, który nie chcesz
patrzeć przed siebie, i ty, który już za siebie
przestajesz spoglądać, czytaj o każdej zmianie,

o szyszkach chmielu na płocie, o bzie wybarwionym
czarnofioletową jagodą, o smaku i zapachu powietrza,
tym samym co roku i co roku innym. Trzeba to spisać,

trzeba to wysłać, podzielić się
z potrzebującymi.



Wiatr

W.

Zdarzał się i wszystko nagle chciało
oderwać się od ziemi – jakby świat
zapragnął odlecieć. Hanna także

wychodziła na wzgórze i pozwalała włosom
oszaleć. Dać się porwać, unosić jak w snach,
dotykać wierzchołków okolicznych drzew,
przysiadać na dachach, lawirować

pomiędzy słupami wysokiego napięcia.
Dać się porwać w obłęd, w opętanie, na jedną noc
pofrunąć ptakiem, dziką kaczką, skrzyżować się
bez tragicznego finału, płonąć i zostać
ocaloną. Czym prędzej

Hanna zbiegała do domu. Niepokój
wybudzał ją o świcie, otwierała okna
i wpuszczała do sypialni ostre powietrze;

ziemia, zamieciona wichurą,
zdawała się gotowa na nowe.

niedziela, 18 września 2011

VNV Nation - "Automatic"

Postanowiłem się co jakiś czas dzielić tutaj także odkryciami muzycznymi, choć trudno VNV Nation uznać za moje „odkrycie” – zarówno w moim odtwarzaczu jak i na scenie electro/synth/future (czy jakkolwiek to się nazywa) brytyjski projekt ma mocną i ugruntowaną pozycję. Brytyjczycy od lat konsekwentnie „robią swoje”, nie patrząc na mody i preferencje. Przykładem tej konsekwencji jest właśnie najnowszy album – już przy poprzednim niektórych irytowała większa piosenkowość, melodyjność, przy jednoczesnym patosie i optymizmie bijącym z piosenek. W związku z tym Ronan Harris postanowił nagrać album… jeszcze bardziej patetyczny, optymistyczny i piosenkowy. Już teraz wywołujący nieco skrajne emocje – niektórzy od lukru w niektórych piosenkach dostają mdłości, inni z kolei na forach przyznają się do „wzruszenia”, i innych arcyentuzjastycznych emocji. Ja natomiast mam pewność, że lider Ronan Harris od początku i konsekwentnie wiedział jak poukładać album, wiedział co robi – ciągle na poziomie niedostępnym dla zdecydowanej większości synthpopowych projektów, gwiazdek i gwiazdeczek.

Ktoś nazwał tę płytę – może nawet sam Ronan Harris – „manifestem retro-future”. Wszystko się zgadza, mimo że może brzmieć nieco sprzecznie. Od początku mamy wrażenie, że mimo mocniejszego beatu, basu, i nagrania, zdecydowanie więcej w tej płycie Kraftwerka niż prawdziwie nowoczesnych rozwiązań. Słychać to od początku – po intrze wchodzi od razu „Space and time” – i od razu poprzeczka postawiona jest bardzo wysoko. Prosty, ale chwytliwy motyw klawiszowy, potem rozwinięcie, świetna, kipiąca energią melodia, a dalej wściekle melodyjny i dynamiczny „dialog” motywów może prostych, ale porywających. Rewelacyjny kawałek, jeden z najlepszych nagranych przez ten zespół w ogóle. A reszta?

Trzyma poziom, niekoniecznie taki jak powyżej, bo to niełatwe, ale wszystko jest równo, spójnie i dobrze poukładane. Dalej „Resolution” i „Control” – bardzo dobre kawałki, w stylu znanym i charakterystycznym, więc zaskoczenia nie ma, ale bardzo dobrze się ich słucha. Z całego albumu na pewno wyróżnia się ten drugi – jedyny mocniejszy, gdzie więcej wściekłości i mocy niż melodii. Dalej następuje przerywnik, wyciszenie, wprowadzające w zupełnie inny klimat – a potem już cukierkowo-patetyczno-optymistyczne napięcie tylko rośnie. Zaczynamy od „Streamline”, z prostym a ciekawym rozwiązaniem linii basu, no i zaczyna się robić mniej chłodno i „automatic”, za to coraz cieplej i coraz bardziej energetycznie. Następuje „Gratitude” – tak, nie mylicie się. Tekst kawałka jest tekstem dziękczynnym, ba, wchodzącym w retorykę dziękczynnej modlitwy. Natomiast sam kawałek mnie swoją pozytywną energią jednocześnie przyciąga ale i drażni. Nie wiem czy to przesadna ilość cukru, czy też raczej po prostu bardziej banalna i mniej pomysłowa melodia. Chyba to drugie, bo w kolejnym kawałku („Nova”), VNV naprawdę „jedzie po bandzie” – tyle że tym razem to działa i to naprawdę mocno. Po pierwsze tekst – tu już naprawdę bardziej patetycznie się nie da:


Shine
Shine your light on me
Illuminate me
Make me complete


Poza tym, „Nova” to kawałek, który naprawdę ma moc, energię i patos niemalże hymniczny, a elektronika monumentalności nie odbiera, a wręcz dodaje. Drugi z moich faworytów, zaraz po „Space and time”. Potem „Photon”, który robi za instrumentalny kawałek, zapewne mający nieco wyciszyć emocje, aczkolwiek moim zdaniem trochę za mało się w nim dzieje jak na prawie 6 minut. Jakby go skrócić o połowę, to nic by się nie stało. Płyta kończy się bardzo ciekawym „Radio”, tym razem już bardziej spokojnie, sterylnie i rzeczywiście „automatic”.

Jak można się domyśleć, „Automatic” to dla tej płyty tytuł nieco przewrotny. Nie jest to płyta sterylna, w wielu kawałkach VNV wyraźnie stara się „porwać” słuchaczy energią. Tym razem ryzyko się opłaciło. Po pierwsze, mnie kilka momentów rzeczywiście porywa, i jeśli nie do całej płyty, do poszczególnych kawałków będę wracał wielokrotnie. Po drugie, w dłuższej perspektywie nie ważne czy zdarzają się zespołowi jakieś potknięcia, przegięcia czy nieudane szarże – ważne jest, czy zespół jest wyrazisty i charakterystyczny. VNV z każdą płytą zyskuje na wyrazie coraz bardziej, a czy lukier i patos kogoś wkurwią… cóż, liczba przeciwników też dobrze świadczy o wyrazistości zespołu. No i jeszcze wokal Ronana – można nie lubić tej maniery, ale trzeba przyznać obiektywnie, że ze wszystkich wokalistów w tej branży Ronan Harris jest jednym z niewielu z głosem, który brzmi mocno, nie musi być milion razy przetwarzany (niedowiarków odsyłam do nagrań koncertowych), i jeszcze ma umiejętności by coś z tym głosem zrobić. No to na koniec…

SHINE!