czwartek, 31 marca 2011

Śniło ci się, że nazywasz mnie suką?

Nota odautorska:
W imię świętych zasad TWA, które tworzymy (jak powszechnie wiadomo) posadziłam ostatnio tyłek przed książką- a właściwie powinnam napisać Książką- Kuby z mocnym postanowieniem patroszenia. I tak, będzie to patroszenie czysto kolesiowskie, oparte na byciu kumplami oraz dużej dozie zaślepienia. Oraz jeszcze, że cokolwiek tutaj napiszę, nie zmieni to zasadniczo faktu, iż-

(...) słowa są rewersami zdarzeń (...)
[z:] ABRh-

Kiedy odchodzimy od ognia nabieramy dystansu. Mocniej wciągamy nagle chłodne powietrze. Ukryci za niewidzialną kurtyną, która tworzy się na granicy światła i mroku zamieniamy się w cichych obserwatorów, narratorów akcji, na którą mamy taki wpływ, jaki mamy ochotę wykazać. Możemy dać się wchłonąć przez cień świadomi, że sami nie możemy go rzucać. Czemu o tym wspominam? Kuba podzielił swoje Ślizgawki ( Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2010) na dwie części: Odchodząc od ognia oraz Wracając do ognia. Czytając książkę z taką podziałką widać na pierwszy rzut oka przemyślaną konstrukcję, jakiej nie powstydziłby się dojrzały (rozumiane tutaj jako: z dorobkiem) autor, a co dopiero debiutant. Jeśli jednak poświęci się trochę więcej, wyostrzy wzrok, widać to, co być może zostało tak starannie ukryte przed czytelnikiem, co wymaga odrobiny uwagi, jak dostrzeżenie na kartce śladów widocznych jedynie pod światło- podmiot w pierwszej części, w niemal każdym z tekstów, jakie odchodzą od ognia, jest niedostępny. Ukrywa się w mroku, prześlizguje po słowach, jest błyskiem światła, blikiem, małą kroplą krwi, wirusem, który trudno nazwać.

Mgła.

Pamiętam, że gdy byłaś na diecie, zawsze mówiłaś,
że robisz to dla mnie. Dzisiaj nie poznałbym koloru twoich oczu,
tylko mgłę, aureolę ściętego białka, świętego białka.

Pamiętam sny o dziadku, pod koniec babcia szła mu zwilżyć usta-
po to, by usłyszeć kilka nieskładnych słów, które tylko ona rozumiała.
Budziłem się zimny i blady, jakby mgła skropliła się na mojej twarzy.
Jakby była skorupką, a my mieliśmy się wydostać.

No właśnie. Z jakiej skorupki próbują wydostać się teksty Sajkowskiego? Większość wierszy z pierwszej części Ślizgawek jest komuś dedykowana, lub wygłaszana z cudzej perspektywy [vide: Droga do Indii, Pierwszy wiersz dla Ewy, You will never walk alone]. Tylko czy możemy mówić tutaj o naprawdę cudzej perspektywie, czy też powinniśmy uznać, że jest to po prostu obieranie punktu widzenia? Osobiście skłonna jestem podpisać się pod drugą opcją- czytam te wiersze tak, jakby nie ograniczały się one do jednego narratora. I tutaj musimy na chwilę wrócić do tytułu pierwszej części, który w jakiś sposób scala moją teorię o zewnętrznej narracji. Bo co się jeszcze dzieje, gdy odchodzimy od ognia?

(...) ona obserwuje,
jak wprost proporcjonalnie do wysokości
rozrzedza się konsystencja, a rzeczy
rozpadają się na cząstki elementarne. (...)
[z: Joanna i alergie]

Rzeczy rozpadają się na cząstki elementarne. Nie opuszcza mnie wrażenie, że właśnie to jest clue do rozumienia tekstów odchodzących od ognia- dostrzeganie rzeczy, zjawisk, ludzi, zdarzeń, w oderwaniu od siebie samego, jednocześnie jednak nie gubiąc przy tym zależności, jakie powstają lub jakie autor sam stworzył. Trochę jak opisywanie teatru cieni, ledwo widocznych ruchów światła, które błyska tylko na chwilę, by znów zostać pożarte przez ciemność.

Potem powracamy do ognia, co nie do końca oznacza jednak czynny udział w akcji. Tutaj też moją uwagę zwraca podmiot, który współgra z tytułem drugiej części- wyłania się, staje się widoczny, ale w dalszym ciągu nie jest centrum, nie staje się celem.

(...) Pan Jakub ma w ustach dym i kaszle, lecz wierzy jeszcze,
że może zostać wierszem, bardziej mówić
niż wyglądać. (...)
[z: Głębia]

Pan Jakub dla mnie jest wierszem bezapelacyjnie. Druga część jego książki pokazuje, jak bardzo podmiot może być odsunięty od sedna tekstu, jednocześnie pozostając z nim w ścisłym kontakcie- mówić o zdarzeniach, przerzucać obrazy akcji i ani na chwilę nie zgubić się w tłumie. Prawdą jest to, co zostało powiedziane w głębi- książka mówi bez użycia ust, bez poruszenia konkretnej twarzy. Jest głosem, który przebija ciszę, wchodzi w czytelnika głęboko jak łuska pocisku, zostaje i uwiera. Kuba wraca do ognia i robi podsumowanie wszystkiego, co widzi. Opowiada nie tylko swoją własną historię, ale też historię osób, które są mu bliskie, zdarzeń, które wywarły wrażenie. Przekazuje je nam bez znieczulenia, nie bawiąc się w woale i owijanie tego, co boli, w kojący kompres z bawełny.

Można by się zastanawiać, czemu poeta przechodzi od ogółu, całości wydarzenia oglądanego z bezpiecznego miejsca, do szczegółu, do światła. Czemu z widowni wchodzi na scenę. Jakoś bardziej realne i rzeczywiste byłoby wyjście z samego epicentrum akcji, przejście od aktora do widza, od uczestnictwa do relacji.
Rzeczy jednak nie są takie proste w świecie widzianym oczami Sajkowskiego, mam wrażenie. Taka konstrukcja nie jest przypadkowa i wydaje mi się, że oddaje podejście autora do życia- tj. najpierw pilna obserwacja, potem delikatne przejście z zewnątrz w element tła. Takie bycie od zawsze. Widzę to jako pewnego rodzaju zagubienie, jakby Kuba sam dokładnie nie mógł zdecydować, gdzie i jak chce być, jakby cały czas miał wrażenie półprzezroczystości, której nie potrafi się pozbyć w żaden sposób. Bezmiejscowość, pozorna bezpodmiotowość, ale absolutnie nie bezsens, raczej ciągłe poszukiwanie, świadomość, że to, czego potrzeba, jest zaraz za rogiem, za chwilę, a być może nawet- za nami.

(...) i w nikogo nie wrastam, zlewam się.
Jestem jeziorem, przecinają mnie brzegi trzciny.
Po powierzchni ślizga się

twój kamienny sen.
Bóg puszcza kaczki.
[z: Wszystko]

(...) Czy w którymś z zapachów cię znajdę, kiedy
wiatr przejdzie przez niedomknięte drzwi cerkwi,

porwie twoją chustę?
[z: Jałta]

Coś jeszcze te wszystkie teksty mają wspólnego z ogniem. Czerwień krwi, szybkość, niespokojne pulsowanie, fascynacja i strach. To wszystko sprawia, że Ślizgawki jako debiut są książką już dojrzałą, książką, która prócz treści posiada również formę. Gdybym nie znała tych tekstów wcześniej, nie wpadłabym na to, że można je poukładać w taki sposób, by wydawały się jeszcze lepsze, niż czytane pojedynczo. A jednak. Kubie udało się stworzyć książkę, w której wszyscy- bez wyjątków- bawimy się z ogniem.



Jakub Sajkowski, ur. 1985, absolwent filologii rosyjskiej i student V roku filologii angielskiej na UAM. Mieszka w Poznaniu.

„Ślizgawki”, BIBLIOTEKA DEBIUTÓW "Zeszytów Poetyckich" tom III

wtorek, 29 marca 2011

SPOTKANIA AUTORSKIE (PIES W WARSZAWIE, HARCERZ W POZNANIU)

Zapraszamy na spotkania autorskie autorów czytnika:

6.04.2011 w Poznańskim klubie "W starym kinie" odbędzie się spotkanie z wierszami Rafała Barona i Jakuba Sajkowskiego połączone z turniejem jednego wiersza.

Rafał Baron
jest z Trójmiasta, publikował w prasie literackiej, wygrał ostatnio konkurs im. K.K. Baczyńskiego, w tym roku zadebiutuje książką.

Jakub Sajkowski
urodził się, publikował, wydał "Ślizgawki", szaleje na czytniku.


Start - godzina 19
, Sala Niebieska.
Wieczór poprowadzi Magda Gałkowska.

*Po wieczorze odbędzie się turniej jednego wiersza, w którym jurorami będą Rafał Baron i Jakub Sajkowski, a zwycięzca otrzyma egzemplarz tomu "Ślizgawki" Jakuba Sajkowskiego z dedykacją odautorską.
Zainteresowanych prosimy o przygotowanie wydruku tekstów!

Wstęp wolny.

Zapraszamy serdecznie!!


______________________________________________________________________


trzy dni później, czyli:
9.04.2011 w Warszawie w

Klubogalerii Paefon-Młociny
ul.Żubrowa 17 (przy Wóycickiego)
Warszawa
Godz. 19

odbędzie się spotkanie z Justyną Krawiec (równiez połączone z turniejem jednego wiersza).

Justyna Krawiec
- ksywa "pies", również szaleje na czytniku, na ostatnim Bierezinie rozkurwiła kosmos, wyda w tym roku debiutancką książkę.

Prowadzenie: Paweł Łęczuk

Zapraszamy serdecznie!!

niedziela, 27 marca 2011

O wyższości wiersza nad instrukcją ekspresu do kawy, czyli Marek Kołodziejski i "Linijki"

Wyobraźmy sobie, że Marek Kołodziejski wrzuca na jeden z tzw. otwartych portali poetyckich wiersz pt. „Linijki”. Oto przykładowe komentarze do takiego tekstu. Nick001 pisze (czytając tytuł, nie czytając wiersza): „koncept chybiony. Nie mówi się linijki, tylko wersy”. Nick002 (czytając tytuł, nie czytając wiersza) wtóruje: „a tytuł gdzie?”. Zachęcony błyskotliwą uwagą Nick003 pisze (nie czytając ani tytułu, ani wiersza, za to czytając komentarze poprzedników): „a wiersz gdzie?”. Nick004, nie czytając nic, ale chcąc wyrazić radość, błyskotliwie podsumowuje: „hehehehe”, a Nickusia005 broni autora: „sami lepiej napiszcie jakiś wiersz! Najłatwiej jest krytykować!” (nie czytając ani tytułu ani wiersza, za to czując wewnętrzny imperatyw stanięcia w obronie słabszego).

Jasne, trochę upraszczam, ale nie da się ukryć, że najpopularniejsze są rozwiązania łatwe, szybkie i efektowne. Tomik Marka Kołodziejskiego pt „Linijki” bądź to otwarcie się z nimi nie zgadza, bądź ma je w głębokim poważaniu. Innymi słowy, stopniowo, powoli, acz złośliwie i bezlitośnie będzie nam odsłaniany świat dokładnie taki, jaki jest. Poeta też, bo poeta, stety lub nie, należy do tego świata.

Zaraz, właśnie. Dlaczego poeta nie czuje potrzeby żeby się pochwalić poetyckością? Dlaczego zamiast „Linijki” tomik nie nazywa się np. „Linijki apokalipsy”? Albo „Linijki szatana”? Albo „Linijki miłości”? Albo „Hej, bejbe, masz stajla a ja mam linijkę”? Albo „Erudycyjne linijki dekonstruktywizmu w świetle gender studies”? Otóż nie, ponieważ Marek Kołodziejski, a raczej podmiot liryczny jego wierszy, posiada sporą dozę autoironii. Co prawda, to być może trochę strzał w stopę zaczynać tekst od „Jesteś denny” (***Jesteś denny), ale przynajmniej dzięki tej autoironii mamy szansę przeczytać takie proste, acz ujmujące frazy jak „opowiem ci o śniegu, a wtedy ty mnie pocałujesz, żebym tyle nie gadał” („Wiersz miłosny”). W każdym razie, „To za mało na wiersz, z wiersza zostało tylko: tralala”, jak pisze Kołodziejski w „Śpiewnych linijkach”.

Bezlitosny jest podmiot liryczny nie tylko dla siebie-poety, ale i dla siebie-człowieka. Dla innych ludzi też. Niestety, drogi czytelniku tego tekstu, jeśli myślałeś że tylko wiersze mogą być hermetyczne, niezrozumiałe i w ogóle underground (na przykład pałucki), to co powiedzieć o ekspresie do kawy? Na cholerę jasna i przejrzysta instrukcja kiedy nawet proste urządzenia nie chcą działać? ("Linijki komunikacyjne") „To jest koniec świata! Naprawdę!” – pisze Kołodziejski w „Falenickim wierszu”.

Naprawdę? A jednak ironia i autoironia czasem okazują się być całkiem niezłą tarczą. I czasem bezlitosny, cięty język przeradza się w ciepły humor. Wybawieniem okazuje się przede wszystkim obserwacja osób/stworzeń trochę jeszcze nie ogarniających tego świata. Albo widzących go zupełnie inaczej. Na przykład dzieci. Albo zwierzęta. „Kotka sypia do góry nogami, bo kotki nie ogranicza żaden Newton” („Dwanaście linijek przeciwko jasności”). „Kotka, łaciaty patchwork, jest rudą jamnicą, proste, prawda? Nie trzeba być buddystą, żeby to zrozumieć” („Dziewięć linijek o kocie”).

Zdarzają się właśnie takie, cieplejsze momenty, ale trochę dostałem od Kołodziejskiego po pysku, jako przedstawiciel rodzaju ludzkiego. I dobrze, czasem dobrze sobie uświadomić pewne rzeczy i stanąć sam ze sobą na ubitej Ziemi. A potem? A potem zdać sobie sprawę, że to wszystko jest przecież całkiem zabawne. Nawet jeśli się „tuli puste miejsce”(„Pomiar odległości”).

Wiem, drogi czytelniku. To za mało na recenzję. Za mało Spielberga, odniesień do filozofii, za mało gender studies. Derrida nawet na to by nie splunął, a Bachtin się w grobie przewraca. I nie ma puenty z nieprzyzwoitą ilością fajerwerków. Ale spytajcie Kołodziejskiego. Nie musi być fajerwerków. Wystarczy kot, kawa i brudny śnieg. I zaledwie 50 gramów wody święconej. Może to „za mało na wiersz”, jak by niektórzy powiedzieli, ale też się dobrze czyta.

Marek Kołodziejski, Linijki, Miniatura, 2011

poniedziałek, 14 marca 2011

Cztery wierszomanifesty

Mariusz Grzebalski - Przegląd prasy

Słyszę o poetach z mojego rocznika, którzy "płoną".
W każdym razie tak się o nich pisze.

Ale kiedy czytam ich przegadane wiersze,
nie widzę płomieni,
tylko przeglądające się w sobie,
nic nieznaczące słowa.

Jest kilka minut po szóstej, przymrozek.
Czyszczę z lodu szyby samochodu.

Wiersz wyobrażam sobie jak kiedyś,
jako coś użytecznego i prostego zarazem.

Jest jak bluza z kapturem,
którą założyłem przed wyjściem z domu.
Chroni od zimna, ale nie ma w niej kieszeni,
które mógłbym wypchać byle czym.
Byle co zawsze jest pod ręką.







Magda Gałkowska
- erzac

konkurs wymaga, by napisać utwór
o Miłoszu. nie piszę, bo nie mam
nic do powiedzenia, zostawiam temat
tym, którzy układają fundamenty.

mam tylko okruchy wierszy, czarno-białe
lepianki ze słów, drobnych jak karma
dla kolorowych papug. to ma znaczenie,
gdy zostaję sam na sam z jasnym

oknem notatnika, zamykany i otwierany
świat wpuszczany do wnętrza rozgarnia
zastałe powietrze. zaraz się zlecą,
rozłożą skrzydła i wydziobią

do ostatniego ziarnka.





John Ashbery - Czym jest poezja

Średniowiecznym miastem, z fryzem
Skautów z Nagoi? Tym śniegiem,

Co spadł właśnie, gdyśmy tego chcieli?
Pięknymi obrazami? Próbą uniknięcia

Pojęć, jak w tym wierszu? A jednak wracamy
Do nich jak do żony, porzucając

Kochankę, której pragniemy. Teraz będą
Musieli w to uwierzyć,

Tak jak my wierzymy. W szkole
Wyczesano calutką myśl:

Jak pole było to, co pozostało.
Zamknij oczy, wyczujesz to na mile wokół.

Teraz je otwórz na wąską i pionową ścieżkę.
Mogłaby dać nam - co? - trochę kwiatów zaraz?

przeł. Bohdan Zadura






Piotr Sommer
- Czym mógłby być

Wiersz musi być tym, czym jest.
Nie powinien udawać poematu
ani zastępcy naczelnika powiatu,
ani sklepowej, która ma okres.
Nie powinien wyrażać ducha czasu
ani go nie wyrażać, nie powinien być
dokumentem, ani nim nie być.
(Od czasu do czasu mógłby zapytać).
Powinien umieć sobie wyobrazić,
czym mógłby być, gdyby nie to
czy tamto.

sobota, 12 marca 2011

Jeden wiersz

Edward Pasewicz

Senne saneczki

Czy mnie potępisz, śpiący między szynami
liściu łopianu,
kiedy się głucho odbijają od ciebie
pomruki pierwszych przechodniów?

Gdybyś się nagle uniósł, mógłbyś całkiem
zakryć tę wiatę na Kórnickiej,
gdzie czekam na szóstkę i wymyślam, co
powiem szefowi, gdy zapyta dlaczego
tak późno przychodzę.

Mógłbyś mnie otulić i zwinąć się jak cygaro,
tak, żebym mógł przeczekać atak mgły
i ten chłód, który się wzmaga i rodzi
podejrzenie, że nie zatrzyma się wcale.

Mógłbyś też (wcale nie żartuję) stać
się tym tajemnym zielem, które daje
przez chwile wrażenie, że jest się bez ciała.
Ale ty jesteś postrzępiony i żółkniesz
w kilku miejscach naraz.

Jeszcze kilka
dni i nie zobaczę cię tu wcale; senne saneczki
będą ześlizgiwać się z pagórka,
dzieci ugniotą śnieg wdrapując się pod górę,
będę wsiadał na innym przystanku.

z Dolnej Wildy

poniedziałek, 7 marca 2011

Wyniki XX OKP im. K. K. Baczyńskiego

.........czyli znowu się okazuje że wszyscy jesteśmy z Łodzi



Jury w składzie:

Tomasz Cieślak (przewodniczący),
Justyna Fruzińska,
Roman Honet,
Magdalena Rabizo-Birek,
Joanna Roszak
oraz Michał Wróblewski i Julian Czurko (sekretarze),

po przeczytaniu 63 zestawów wierszy przyznało następujące nagrody i wyróżnienia:

I Nagrodę w wysokości 1 000 zł - Rafałowi Baronowi z Gdańska

II Nagrodę w wysokości 600 zł - Januszowi Radwańskiemu z Kolbuszowej

III Nagrodę w wysokości 400 zł - ex aequo:
Agacie Ludwikowskiej z Warszawy
i Marcinowi Jurzyście z Torunia

Dwa równorzędne wyróżnienia w wysokości 200 zł każde:
Pawłowi Podlipniakowi z Radomia
i Bogdanowi Furtakowi z Zalesia Górnego

Nagrodę TETIS w wysokości 700 zł - Marcinowi Czeczko z Kalisza

____________________________________________________________________



czytnik się cieszy, czytnik gratuluje i pozostaje w niecierpliwym oczekiwaniu na arcyzasłużoną publikację książkową:)


źródło

początek sezonu, jak coroczny impuls do działania
i zapełniania pamięci. kolorowe supermarkety
jak tętnice przetaczają tłumy. zapchane
dworcowe toalety, kioski i zdrapki, błyski

cyfrowych fleszy. przyjazdy i perspektywy
poznania języka. w pobliskich blokach późnowieczorne
wyładowania w pozycji kolankowo – łokciowej.

ziemia oddaje ciepło w postaci odbić
w wysychających kałużach.

mącę jedną z nich patykiem, wszystko znika
w mulistej zawiesinie. przybliżam twarz,
obraz szarpnięciem zatrzymuje mnie w sobie.

za oknem Gdańsk, jego cisza
jak biała, oślepiająca światłość.

piątek, 4 marca 2011

grzesznicy.

z cyklu wierszy dla W.


peccator, peccator.


właściwie nie pamiętam, co było pierwsze:
ryba, czy jej śliski zapach w ustach?
albo z zupełnie innej strony- oślepiający
blask, który dziś poprzecinał wszystkie
okna, który wchłonęłam przez napiętą skórę,
pochodził od ciebie. on przyszedł pierwszy.

teraz dałabym się przeciąć,giętkim nożem podważyć
łuski. zamiast tego wyobrażam sobie wodę,
która wypływa z wnętrza miasta, której nurt
uderza w moje ciało i zagina je jak trzcinę.
umiesz zanucić melodię na trzcinie, kochanie?

kiedy przyjdę pierwsza i powiem: otwórz usta,
pozwolisz, żebym wyjęła ci z języka wszystkie ości.

środa, 2 marca 2011

Jeden wiersz

Dobry wieczór, nazywam się Mickiewicz, jestem
Białorusinem. pierwszy w Polsce pisałem jak O'Hara
potem wszystko mi się poprzestawiało, do żony
zacząłem się zwracać per mebel. przez chwilę
myślałem o staniu się jednym
z tłumem prymitywów zadeptujących Place de la Concorde
adidasami „Podhale”. moja pycha zdradziła mnie i wyśmiała.
przez chwilę myślałem o staniu się jednym
z kosmicznym tonem Wszechświata, duchowym czynem,
świętością urzeczywistnioną. zostałem mistycznym kapralem
nawiedzonych paranoików zarywających
noce nad plastikowymi flaszkami wina za sześć franków
przed wyjściem do roboty na szóstą na czarno na budowie

właściwie przestałem pisać, czasami opowiadam klechdy
o Polsce, wzruszam publiczność, biorę za to pieniądze
właściwie przestałem pisać. coś wisi w powietrzu,
jakieś oczekiwanie, kiedy przymknę powieki
widzę przez drgające w upale powietrze czerwoną
spękaną skorupę ziemi, pokryte kurzem woły
ciągną wóz o wielkich drewnianych kołach,
przebiegam chłodne ścieżki Manali z ładunkiem
haszyszu na plecach, dżip przeciążony bronią z przemytu
mozolnie wspina się na porośniętą parującą dżunglą górę
odprowadzany obojętnym spojrzeniem Malgaszów, tych czarno-
skórych Chińczyków.

w nocy budzi mnie bicie bębnów i jazgot tureckich piszczałek
w ciszy wpatruję się w sufit, jakbym miał dokądś jechać,
jakbym miał złapać hiva i umrzeć, jakbym dawniej latał cały
teraz tylko jako sadza.

by Miłosz Biedrzycki

z tomu "*", 1992