poniedziałek, 27 września 2010

Alba - Philip Larkin

Tyram cały dzień, potem piję, żeby zasnąć.
O czwartej budzę się w bezgłośny mrok i patrzę.
Za jakiś czas firanki ponakłuwa jasność.
Na razie widzę to co jest właściwie zawsze:
Nie znającą spoczynku śmierć, w tej chwili bliższą
O cały jeden dzień, śmierć, która poza myślą
O tym, jak, gdzie i kiedy będę sam umierał.
Nie pozwala na inne. Jałowe pytania,
Lecz groza śmierci, groza umierania
Ciągle na nowo błyska, dech w piersi zapiera.

Oślepia myśli ten błysk. Wyrzuty sumienia?
Nie, rzecz nie w żalu, że się wyrządziło mało
Dobra, skąpiło się komuś serca, bez zmrużenia
Oka trwoniło czas - i nie w tym, że się miało
Jedno życie, a całe zeszło na naprawach
Błędnych początków; nie to; raczej - ta jaskrawa
Pewność zupełnej pustki, tam, u kresu zniszczeń
I zniedołężnień: to, że tak totalnie człowiek
Nieobecnieje - tutaj, tam, gdziekolwiek -
I już wkrótce; nic nie jest straszliwsze, prawdziwsze.
Nie ma magicznych sztuczek, które by rozwiały
Ten jeden strach. Religia wmawiała jak mogła -
Rozsnuwając zmurszałe brokaty, chorały -
Że wcale nie umrzemy, a cała rzecz w modłach;
Z drugiej strony - ta słuszna na oko piosenka:
"Kto myśli racjonalinie, nie może się lękać
Czegoś, czego i tak nie będzie czuł" - jak gdyby
Brak dźwięku, woni, smaku, kontaktu, nadziei -
Narkoza, z której się nie przytomnieje -
Nie był właśnie istotą całej tej ohydy!

I tak to trwa, na samym skraju naszej wizji:
Rozmazana, nieostra plamka, która zwarzy
Chłodem każdy nasz impuls, zmrozi w brak decyzji.
Większość rzeczy nie zdarza się: lecz ta się zdarzy,
I zdanie sobie z tego sprawy jest tym ogniem,
Który buzuje w piecu naszych osamotnień,
Gdzie zmory widzi każdy, abstynent czy opój.
Nie straszyć innych - tyle znaczy odwaga.
Tobie - uniknąć grobu nie pomaga:
Śmierć jest śmiercią, czy skomlesz, czy stawiasz jej opór.

Zwolna wzmacnia się światło, pokój wyraźnieje.
To, co wiemy, co zawsze wiedzieliśmy, stoi
Przed oczami jak szafa: że nie ma nadziei
Ucieczki. Nikt nie przyjmuje tego jako swojej
Prawdy. Lecz będzie musiał. Tymczasem w uśpionych
Biurach przysiały już do skoku telefony
I świat, ten wynajęty, zawiły kłąb zdarzeń
Ruszy zaraz, nie dbając, że kogoś z nas straci.
Niebo jest białe jak glina. Do pracy.
Listonosze już krążą jak czujni lekarze.

( Przełożył Stanisław Barańczak )

niedziela, 26 września 2010

0Rh-

Mieliśmy zrobić to wspólnie, ale w stacji krwiodawstwa
mnie dopuścili, a ciebie nie. Okazało się,
że masz jeszcze świeże dziury w ciele. Okazało się,
że krwi zdrowej i chorej nie można mieszać.

Powiedzieli ci: popłynie zupełnie bez celu, w tanim
karnawale, jak strzelanina czerwonych świateł
wprawiających w ruch siebie nawzajem.

Powiedzieli mi: będzie sterylną bronią chemiczną,
zamrożą w banku kroplówkę w plastikowej łusce.
Aby ludzie dostawali głodowe porcje, zaledwie

podtrzymujące funkcje życiowe. Ostatecznie
nici z romantyzmu w tej historii. Wszystko ma konwencję
horroru klasy C, oglądanego z kumplami

z którymi nic mnie nie łączy,
oprócz śmiechu, gdy krew znowu okazała się sztuczna.

piątek, 24 września 2010

Inna kobieta z innym mężczyzną.


JK.
zdać sprawę.

zniknąłeś, kiedy mieli wyciąć ojcu kawałek ciała
z pleców. uformować nową bryłę, pozbyć się reszty.
powtarzam słowa, jestem złotą rybką, przepływam obok
i nie wierzę. gdzie ty jesteś? w której książce, obcym tytule,
teraz mieszkasz ?

/nie ze mną te numery/- krzyczę do słuchawki.
od kilku dni gram z tobą w głuchy telefon.
w przerwach zwiedzam miasto uproszczone
do trzech punktów: szpital-łóżko-park.

miałam wrażenie, raz tylko, że widzę cię
w tłumie. chwilę potem przecięłam go jak pocisk.
wszystko, co znalazłam, to tafle, lustra, odbicia.
musisz wrócić, bo tutaj,

w tej nowej bryle, bez oparcia, ojca -
tu nie ma nawet boga, żeby był ode mnie silniejszy


JS.
Małe rezurekcje

Więc w oczekiwaniu na diagnozy, w bezsenności, jesteśmy
samotni? Chciałoby się powiedzieć: mieszkamy na piętrze
trzecim, tak by było lepiej dla symboliki mojego i twojego ciała, znaczenia

w szerszym kontekście. Ale jednak, wybrano dla nas liczbę trzy i pół,
jak w jednej z tych kamieniczek w Krakowie, gdzie do mieszkań
wchodzi się przez balkon, gdzie jesteśmy dla siebie widoczni
zanim będziemy w domach.

Chodź do mnie, dom to tylko bajka, legenda, jak to, że w kawiarniach
na Kazimierzu wiszą napisy po hebrajsku. To bajka, jeden z języków,
którego rozgryźć nie można,

jak Tołstoj którego czytasz ilekroć na coś czekasz (wciąż masz
nadzieję, że Anna Karenina jednak nie rzuci się pod pociąg). Prawda
jest tobą,

jest jedną z tych kobiet, które wyjmują rodzynki z ciasta, jak zawleczkę
naszego wspólnego języka, którego rozgryźć się nie da.


JK.
jak szkło.

jeśli prawda jest mną, musi być gorzka.
to wyjaśnia wszystkie języki, które udało się nam
spleść i pomylić. nie wiem, w kogo teraz wrastasz;
wiem, gdzie jestem i w jakim stanie. zimno

to jedyne określenie, w którym
zamyka się słowo: dom. nabrało takiego znaczenia
dzięki tobie, tak jak wszystko inne. dlatego nie chcę
żadnej symboliki, obcego ciała. liczba trzy i pół,
to nadal tylko liczba, nawet jeśli zrozumiesz,
że nigdzie nie leży. w łóżku

zaplatam uda. ty tutaj nie docierasz,
nie sprowadzi cię żaden dym
ani inne sygnały. co wieczór myślę, jak
się z tym pogodzić a potem zasypiam.

śnią mi się sny cięższe od kamieni, gładkie,
z brzegami ostrymi jak szkło.



JS.
Wszystko.


Czy sny są poranną mgłą, rewersem jeziora?
Czy raczej spławikami? Dłonią
topielca, która idzie na dno wraz ze
szwajcarskim zegarkiem? Czy tafla

jest granicą, woda rewersem krwi?
Czy to woda zatrzymuje bieg wydarzeń?
Tutaj się kończę,

gdzie trzcina jest twoją krwią,
gdzie brzeg jest twoim ciałem. Wiatr zbiera
drobinki piasku, układa klepsydrę
o wymiarach metr sześćdziesiąt osiem.

Łapię za spławik, za rękę, za brzeg
i w nikogo nie wrastam, zlewam się
z krajobrazem. Jestem jeziorem,
przecinają mnie brzegi trzciny.
Po powierzchni ślizga się

twój kamienny sen.
Bóg puszcza kaczki.

sobota, 18 września 2010

The glass bottle story part 2

Rafał Baron

Re : Glass Bottle Trick

kiedyś nazwała go imieniem, które przeniknęło
do jej płuc i naczyń.

potem odszedł, a jej krew zamieniła się w truciznę.

ona, której przekrwione oczy odbijają krajobraz po wybuchu
przesuwający się po szybie tramwaju
wieczorem jest jak zombie.
ciemny przybój pochłania ją, wypełnia tysiącem odłamków.

ona, która nosi na skórze tysiąc ładunków elektrycznych
wciąż szuka jego twardej i pewnej dłoni

bo tylko taka może trzymać razem z nią
nóż bez rękojeści

po wszystkim połknie go razem z całą duszą
i ciałem

jak jajko

albo zamknie w butelce i nazwie innym imieniem,
które nigdy nie przeniknie do jej płuc i naczyń.



Part one:

http://czytnikliteracki.blogspot.com/2010/08/dwa-wiersze-o-stanach-skupienia_03.html

poniedziałek, 13 września 2010

Gdzie dojrzewają winogrona?

Część I.

Niedawno opuściłam miasto, gdzie postrzelali mi w samochód, ochlapali wodą z kałuży, podnieśli ceny za owoce i próbowali kolejno: okraść, obrazić i przejechać przy parkowaniu. Nie to, żebym była jakąś na wskroś eteryczną i wrażliwą istotą (przy pierwszej próbie obrażenia mnie sprawca umknął ze spuszczoną głową do kamienicy, a gdy inny chciał mnie przejechać bardzo się zdziwił, że mała, pomarańczowa blondynka może tak głośno krzyczeć), ale co za dużo, to jednak nie za zdrowo. Powróciwszy zatem do domu, stojącego w miejscu, które moi znajomi zwykli nazywać nieprzystojnie Tyłkiem Szatana, a gdzie na pewno można nurzać się w zieloności, postanowiłam oddać się zupełnie klimatowi wioski. Jak wiadomo nic tak nie pomaga w osiągnięciu pełnego relaksu, jak machanie stopą z wysokiego fotela, gdy zanurzamy się w dobrej lekturze. Tym sposobem odgrzebałam z półki Teresę Radziewicz i jej Lewą Stronę. Skutkiem tej lektury przez następne dwa dni chodziłam za własną babcią jak cień i depcząc jej po kapciach maltretowałam pytaniami o przeszłość rodzinną. Przekopawszy się przez sterty albumów ze zdjęciami, starych listów a nawet! pochowanych ubrań po wszelkich ciotkach stwierdziłam, że teraz trzeba to wszystko opisać, bo za chwilę znów miasto, znów zapomnienie.

Ptaki buszują w winogronach, które nabrzmiewają
zapowiedzią moszczu, ciężarem naskórka, torfowym
smakiem na języku, cierpkim od fioletu(...)
[z: Ojciec. Matka. Czas dojrzewania winogron]

Jaki smak ma poezja Teresy? Jaki ciężar ze sobą niesie? I kto tutaj buszuje w słowach? Nie ma wątpliwości co do tego, że jest to poezja dojrzała, wypieczona jak ciastko o idealnym kształcie i aromacie. Takie ciepłe, które każdy z nas podkradał z blachy, żeby właśnie zjeść zanim ostygnie. Nawet za cenę pochorowania się w nocy.
Pamiętacie?
Ostatnio mam jakąś obsesję pamięci- robienia miliona zdjęć, które mają mi coś kiedyś przypomnieć, pokazać, że był taki a taki czas, kiedy. Jednak teraz myślę, że z tą pamięcią to nie do końca jest tak łatwo. Myślę, że ona przechowuje się, gdzie chce. W przypadku Lewej Strony można i trzeba poruszyć temat pamięci właśnie, ponieważ, jak mi się zdaje, jest to w dużej mierze książka-album. Taki zielnik, gdzie spokojnie suszą się emocje, wrażenia, gdzie kruchą miłość przytrzymują z dwóch stron delikatne kartki. Bo przecież te wszystkie wiersze to nie takie znowu zwykłe relacje, żadne dziennikowe "dnia 24 grudnia spadł śnieg".

Do nogi! – wołał wikary do parafialnego kundla. Oficjalnie
wabił się Cezar, ale kto śmiałby kudłacza tak nazywać?
Chyba tylko proboszcz, gdy psisko łasiło się wiosłując
z całych sił ogonem. Znało wszystkie nasze wyprawy,
rozśpiewane ogniska aż do porannego chłodu, rowerowe
powroty w ciemnościach.
[z:Kapsel]

Gdzie jest magia? U Teresy zaryzykuję stwierdzenie, że sztuka magiczna skryła się w opowieści. Autorka książki za pomocą słów, klimatu bajek opowiadanych na dobranoc, za pomocą swoich wierszy przeprowadza nas na kilka chwil rzeczywiście na inną (lewą? podobno bliższą sercu) stronę. Wpadamy w sam środek Biebrzy i moczymy sobie majtki! Gdzieś tam na pewno palą liście, wyje pies, zachodzi jakieś słońce, by następnego dnia spalić nas na wióry. Wakacyjna przygoda, która jednak nie kończy się wraz z nadejściem pierwszego chłodu.
Nie może się skończyć, ponieważ takie historie nigdy się nie kończą. Trwają wiecznie, przechowywane z pokolenia na pokolenie, kurzą się i obrastają mchem, ale przecież nie znikają.
Zasadniczym pytaniem staję się teraz: po co? Po co włazić znów do tej samej rzeki, otwierać tę samą książkę, głaskać stare fotografie?
Tutaj w grę wchodzi oswojenie samego siebie z tym, że nie jesteśmy przecież ot tak, sami sobie, przez siebie, dla siebie tylko. Jeśli porównanie z drzewem nie byłoby zbyt banalne, nawet jak na mnie, to bym go użyła.

Osobiście uważam, że trzeba mieć jaja, żeby napisać taką książkę. Nie tylko dlatego, że aktualnie sprzedajemy mniej lub bardziej rozbełtane miasta, ale przede wszystkim dlatego, że aby coś takiego napisać, trzeba tego doświadczyć. Nie tylko pić miód, ale również wyciągać żądła. Odkażać ranę. Nie segregować wspomnień, połykać je jak lecą, te bolące, drażniące traktować z taką samą uwagą jak te, które nie wymagają znieczulenia. To wszystko ma odzwierciedlenie w książce Teresy. To opowieść o życiu, które było, jest i będzie zawsze. Osiada jak dym, jeszcze ciepły, gdy przynosimy go nocą do domu.


Część II.

Jakub Sajkowski: A więc, droga Tereso, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę jak bardzo NIE jesteś poetką awangardową. Patrząc na Lewą stronę mam wrażenie że jest to tomik klasyczny na niejednej płaszczyźnie - klarowności i przejrzystości przekazu, odwoływania się do wartości, było nie było, tradycyjnych... Czy zgadzasz się z tezą postawioną w tym pytaniu?

Teresa Radziewicz: Drogi Jakubie...Odrobinę się z Tobą zgadzam, a odrobinę będę polemizować (śmiech).

J.S: Z dziką rozkoszą wysłucham Twego stanowiska polemicznego.

T.R.: Owszem, jeżeli chodzi o klarowność, przejrzystość czy - przywoływane przez Ciebie - wartości "tradycyjne", chyba powinnam Ci przyznać rację. Ale powinniśmy się zatrzymać nieco nad formą.Słyszę wielokrotnie pytania, czy naprawdę to, co piszę, to jeszcze wiersze, czy może już proza. Więc chyba można tutaj mieć wątpliwości co do tzw. "klasyczności", nieprawdaż? Chociaż trudno nazwać to wielką awangardą (śmiech).

J.S: Skoro zatem nie zgodziłaś się, odwrócę nieco planowany porządek pytań i podrążę: co cię najbardziej kręci w poezji najnowszej? Możesz podać konkretne nazwiska, inspiracje, ale chodzi mi też o jakieś bardziej ogólne zjawiska.

T.R.: O matko, takie pytanie zadałeś, że mogłabym przygotować kilkustronicowy esej (śmiech). W najnowszej poezji kręci mnie przede wszystkim słowo. Słowo w całej swojej okazałości, wieloznaczności, we wszelkich smakach i zaskoczeniach. A za słowem - język. Cenię (jako tradycjonalistka!) czystą polszczyznę. A tuż za nią - to, jak autor wykorzystuje jej możliwości. Język polski, to język niuansów, wieloznaczności. Im bardziej autor korzysta z tych właściwości języka, tym ciekawiej się go czyta. Lubię też soczystość, jędrność słowa. Co nie znaczy, że nie docenię wycyzelowanych smaczków. To wszystko lubię w warstwie językowej. Ale samo słowo, gdy autor nie wie, co chce powiedzieć, gdy nie ma nic do powiedzenia, a samym słowem się bawi - to za mało.Jako ta przywołana przez Ciebie tradycjonalistka nie byłabym sobą, gdybym zlekceważyła treść.


J.S.: A jacy poeci/prozaicy nie-współcześni są dla Ciebie najważniejsi?

T.R.: Z poetów - bardzo niemodnie wymienię takich jak Herbert (bardzo ceniony przeze mnie), Szymborska, i - może zaskoczę - Twardowski, ten wcześniejszy z tomu np. "Nie przyszedłem pana nawracać". Czyli – klasyka, nuda (śmiech). No i to niby współcześni, chociaż nie najnowsi poeci.Z mniej współczesnych? Staff, Gałczyński i Leśmian. Staff za melodię w wierszach. Gałczyński za zaczarowaną dorożkę. Leśmian za leśmianienie. Poza tym... (sama jestem zaskoczona) Rillke i Achmatowa.
A proza?Szeroka proza, barwna. Marquez, Tolkien. I wciąż mnie ciągnie do bardziej współczesnych jak Irving, Caroll, Lodge, Myśliwski, Tokarczuk…

J.S.: Nieprzypadkowo skupiam się bardziej na przeszłości niż na teraźniejszości. Sama piszesz w Lewej stronie : Włożyć w dziob przeszłość tak jak w usta hostię. Ile znaczy przeszłość? Mógłbym napisać wprost "dla Teresy Radziewicz", ale jako że nigdy nie można być na 100 procent pewnym, zaasekuruję się i powiem "dla bohaterki Lewej strony".

T.R.: Przeszłość jest ważna. Kształtuje. Dzięki niej jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, dzięki niej jesteśmy sobą. A bohaterka Lewej strony szczególnie docenia wagę przeszłości. Poza tym przeszłość zostawia w nas coś bardzo cennego, czyli wspomnienia. Właściwie to ogromny skarb, nie sądzisz?

J.S.: Tak, jeśli się czyta Lewą stronę ma się wrażenie, że wspomnienia są „skarbem” Ale chyba nie tylko. Piszesz: Żałować, że się pyta, kiedy jest już za późno. Czy to oznacza, że bohaterka „Lewej strony” ma, przepraszam za górnolotność, jakiś dług do spłacenia? I czy można go spłacić - jako forma spisania, opisania - poprzez poezję?


T.R.: Raczej nie chodzi o dług. Mówiłabym raczej o pragnieniu dotarcia do korzeni. O świadomości swojego pochodzenia, świadomości tego, kim jestem, skąd taki/taka jestem. I o szukanie tego również w przeszłości, tej dalekiej, związanej z przodkami. Ale nie tylko. Natomiast jest taki moment, kiedy chciałoby się wiedzieć jak najwięcej, ale jest "za późno". Odeszli ci, którzy mogliby informacji pełnych udzielić. Chociaż, może i można mówić o spłacaniu długu… który nie jest możliwy do spłacenia.

J.S.: No to kolejne pytanie będzie o "niemożliwość", ale o inny rodzaj tejże. Kolejny ważny, zdaje się, cytat: I nagle łapię najważniejsze słowo/a ono mocno kłuje w język. Czym jest to najważniejsze słowo i dlaczego sprawia taką trudność w nazywaniu, opisywaniu, docieraniu? I (tak się zastanawiam po przeczytaniu jednym, drugim, piątym) czy tym słowem może być "śmierć"?

T.R.: Może być. Ale nie musi. Bo może to jest "wiara"? "Miłość"? A może jeszcze inne? Poza tym - zawsze to, co najważniejsze, było najtrudniejsze. I odwrotnie. Często najtrudniejsze stawało się najważniejszym. Tak chyba człowiek jest skonstruowany, że bardziej ceni to, co zdobywane z trudem. Złapać "najważniejsze słowo" to też odpowiednio nazwać. A sam wiesz, że znalezienie dobrego słowa to niełatwa sprawa.

J.S.: A jak ty, jako Teresa Radziewicz, już nie peelka ani bohaterka, podchodzisz do historii z Lewej strony? Jak bardzo osobista jest ta historia i czy są to słowa które tak "kłuły" że "musiały powstać"?

T.R.: Ta historia została przeze mnie zmyślona... I w tym stwierdzeniu jest sporo prawdy. Ta historia jest też prawdziwa, nie zaprzeczę (śmiech). Ta historia jest osobista. Ale jednocześnie jest w pewnym sensie "przetworzona". Są wiersze, które opieram na faktach, ba, niektórzy odnajdą w nich siebie. Ale jednocześnie nie chodzi mi o poinformowaniu o wydarzeniach, jakie w moim życiu miały miejsce. Sięgam po nie, owszem. Niech będzie. Ale sięgam po coś… Bo próbuję coś powiedzieć? Bo muszę, tak mocno "kłuje w język"?

J.S.: A (że odejdę nieco od Lewej strony) jak bardzo "Twój" jest cykl o Soni, z Twojego nieopublikowanego (jeszcze) tomu? Bo że jest choćby po części kreacją - to pewne, ale ile w tym kreacji, a ile "alter ego" autorki?


T.R.: Powinnam się wykrętnie tłumaczyć, że Sonia to przecież po prostu podmiot liryczny (śmiech). Chyba jest tak, że czasem łatwiej jest powiedzieć coś - przez kogoś, włożyć w usta postaci słowa. Racja, nie jest Sonia całkowitą kreacją. Ale i nie jest moim "alter ego". Nie chciałabym, żeby czytano te wiersze poprzez moją biografię.Trochę się do niej [Soni – przyp. KS] przyznaję, a trochę odżegnuję (śmiech).

J.S.: Kompletnie nie wiem jak można by odczytywać Sonię przez Twoją "biografię" (chyba nie znam jej na tyle zresztą ;) ). Ale teraz kolejne pytanie nieco osobiste. Byłaś trzykrotną nominowaną w konkursie im. Jacka Bierezina. Pierwsza nominacja była, zdaje się, w 2006 roku, co oznacza, że już wtedy miałaś jakiś projekt swojej książki. To oznacza, że od stworzenia tego pierwszego projektu do ukazania się go w formie materialnej minęły trzy lata. Jakie to uczucie po tak długim czasie wydać wreszcie tak długo oczekiwany - zapewne nie tylko przez Ciebie - tomik?

T.R.: Uczucie dziwne. Tak, trzykrotnie byłam nominowana, ale za każdym razem to był mniej lub bardziej różniący się od poprzedniej wersji tomik. Pierwsza książka była zupełnie inna, właściwie z tej pierwszej wersji do tomiku wydanego weszło niewiele tekstów, musiałabym je porównać, ale nie za wiele z pewnością. Poza tym, co do wydania książki - wiesz przecież, co sądzę na ten temat.Mówię o decyzji, że póki mi ktoś nie zaproponuje druku (czyli dopóki nie uzna, że moje wiersze mają wartość nie tylko dla mnie), nie zdecyduję się na wydanie tomu. Dlatego tak długo się nie ukazywał.


J.S.: Na koniec - zapytam o Twoje plany. Pytanie standardowe, ale nie mógłbym go nie zadać, bo oboje wiemy, że masz już praktycznie gotowy drugi tom, pod tytułem Świat urodził się pomarańczą. Czy zamierzasz go wydać? Jakie są Twoje inne plany związane z pisaniem?


T.R.: "Świat urodził się pomarańczą" - ten tomik prawie jest gotowy, jeszcze waham się, robię poprawki. I zobaczymy, może się ukaże. Na razie wszystko mieści się w kategorii zamierzeń. A moje inne plany związane z pisaniem? Sama nie wiem. Chyba będę po prostu pisać. Póki muszę, póki jest we mnie taka konieczność.

J.S.: Dziękuję serdecznie za rozmowę.


T.R.: Dziękuję.




Część I- Justyna Krawiec
Część II- Jakub Sajkowski

sobota, 4 września 2010

Dwa wiersze o lataniu.

Jakub Sajkowski

Poezja kobieca

Śmiertelne piękno pikowało z wdziękiem jaskółki
przecinającej na pół przestrzeń
pomiędzy klifami, wbijało się we mnie,

choć tego dnia miało być odwrotnie:
naiwny, bez skazy i obcych elementów
miałem wyjść z ciała kobiety.

Dwadzieścia lat później
na prowincjonalnym cmentarzu,
w dalekim kraju

znalazłem nagrobek dziewczynki,
która zmarła w dniu moich urodzin.
Już wiedziałem, że moje ciało

nie doniesie żadnego dziecka,
choć zawładnie nim obsesja. Będę kobietą

w ciele mężczyzny;
z odmą, pustą, złamaną ptasią kością.





Justyna Krawiec

kolejny bez tytułu


w ten sposób rozpisać można wszystko. w mieście
zanosi się na deszcz, wróżę to z jaskółek,
śmiało pikujących między rozpędzone auta.
z opadających liści, nagłych zbiorowisk
na przystankach autobusów.

słońce prześwietla wszystko, razi ponad
krawędzią dachów. jest coś niepokojącego
w tym widoku. przedarty kadr, sklejony na
ślinę, która wysycha i paruje w upale.

ludzie lepią się do powietrza. ich niezdarne,
hamowane wiatrem ruchy przypominają sen:
leżę sparaliżowana i czuję- ktoś zły
trzyma wskazujący palec na moich plecach.

moje ciało faluje jak choroba, nienaturalne
w odbiciach ruszających autobusów. myślę, że
pierwsza kropla przyłożona do piasku
jest bardziej święta niż suche ciało boga
na wilgotnym języku. teraz rozumiesz, chłopczyku?

moja jaskółko z pokruszoną kością, która chowa się
przed deszczem.